Batiuszka, na kogo czekamy? – Na Bielsk Podlaski. Ale nie niecierpliwcie się. Oni już robią na kolanach drugie okrążenie. Wa imia Otca, i Syna i Swiatawo Ducha, ruszamy. Na Świętą Górę.
Pięć kilometrów za Siemiatyczami czwórka dzieci sprzedaje prawosławne krzyże. 20 złotych za sztukę. Czekają zniecierpliwione na pielgrzymki, które schodzą się właśnie z Hajnówki, Bielska Podlaskiego, Jabłecznej. Zza zakrętu leśnej drogi słychać wyraźny, czysty śpiew: „Spasi nas”. Z nieba leje się żar. Na górę Grabarkę maszeruje raźno grupa z Sokółki. Idą już szósty dzień. W rękach bohohłaśniki, czyli prawosławne śpiewniki. To właśnie śpiew jest tym, co najbardziej odróżnia prawosławną pielgrzymkę od rzymskokatolickich.
Młodziutkie dziewczyny (zakryte ramiona, chusty na głowach, długie spódnice) śpiewają Akatyst. Na pielgrzymkach na Jasną Górę często niestety zdarza się wolna amerykanka i radosna twórczość w stylu wyśpiewanego na nutę mołdawskiego Ozone: „Do Maryi udaj, udaj się/ Ona nigdy nie opuści cię”. Nic dziwnego, że podobne pątnicze hity stają się później przebojami na YouTube. Grupa z Sokółki śpiewa jedynie pieśni w języku staro-cerkiewno-słowiańskim. Chłopcy na przedzie niosą potężny krzyż z napisem: „Spasi. Sahrani. Sokółka”.
Ogień Ducha i sadło borsuka
Preoooobraziłsia jesi na horie, Christie Boooże, pokazawyj uczenikom Twoim sławu Twoooju – zaczynają nucić pielgrzymi, wdrapując się na świętą górę. Wokół wyrasta las krzyży. Dziesięć tysięcy ofiarnych krucyfiksów z epitafiami pisanymi cyrylicą otacza malutką cerkiew Przemienienia Pańskiego. Widok kilkuset spoconych, zmordowanych ludzi, którzy po wdrapaniu się po schodach trzykrotnie okrążają na kolanach cerkiew, robi ogromne wrażenie. – Batiuszka, na kogo czekamy? – Na Bielsk Podlaski. Ale nie niecierpliwcie się. Oni już robią na kolanach drugie okrążenie! Poczekajcie jeszcze chwilkę – ślicznie uśmiecha się do rówieśników pilnująca porządku Gabrysia. Nosi koszulkę z napisem „Paradise”.
Witamy w raju. Piękna wschodnia liturgia sprawia, że wierni czują się zanurzeni jedną nogą w niebie. Młodzi w koszulkach z wypisanym cyrylicą zawołaniem św. Aleksandra Newskiego: „Bóg nie w sile, ale w prawdzie” posłusznie czekają. W końcu i oni padają na kolana i ruszają dokoła cerkwi. Z gałęzi na gałąź skacze wesoło wiewiórka. Młodzi z Sokółki robią drugie okrążenie. Z wygiętych w bolesne grymasy ust dochodzi miarowy śpiew: – Preeeeeeobraziłsia jesi na horie, Christie Boooooże... Mieszają się aromaty. Sprzedawane przez opatulone w białe chusty białoruskie mniszki jerozolimskie słodkawe kadzidło, różany olejek, miody. Na straganach kolekcja balsamów „Załotaja Sybir”. Na oczy, prostatę, serce, męską siłę. Leki na wszystko. Obok maść z syberyjskiego borsuka i niedźwiedzia. Tuż przy taniutkich „ikonach ze świętej Grecji” i „Ogniu Ducha Świętego” św. Serafina z Sarowa. Obok na stoliku leżą nanizane na sznurek podlaskie obwarzanki.
Kupuję monasterską herbatkę. Mniszka, nawet wydając mi resztę, szepcze modlitwę Jezusową: Gospodi pomiłuj… To oddech prawosławia, serce wschodniego chrześcijaństwa. Rosyjski pątnik opisany w „Opowieściach pielgrzyma” powtarzał to wezwanie nawet dwanaście tysięcy razy dziennie. Między maścią borsuczą, słoikami lepkimi od miodu i płytami CD z potężnymi, zapierającymi dech w piersiach śpiewami mnichów ukrytych w skałach świętej góry Athos trwa nieustanna modlitwa: „Panie, Jezu Chryste, synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. Wśród straganów „Lody włoskie” i „Kebab”.
Marcin Jakimowicz