Przychodzą. Siedzą, jedzą, oglądają telewizję, piją kawę, rozmawiają. I przekonują się, że Kościół wcale nie jest taki zły, jak go (niektóre) lewicowo-liberalne media malują.
Jak wygląda przeciętny wieczór Kowalskiego? Wraca do domu po pracy, siada przy stole i je. Potem ogląda telewizję, a w wersji optymistycznej - rozmawia z rodziną. - Zapraszając ludzi do Kursu Alfa, kierujemy się tym rytmem - zapewniają organizatorzy kursu związani ze Stowarzyszeniem "Kahal". - Zapraszamy na kolację, najczęściej do restauracji. Po kolacji film, a potem dyskusja przy kawie. - I to działa?! - Jakoś działa. My stwarzamy naszym gościom komfort, żeby czuli się naprawdę chciani i chcieli przyjść na kolejne spotkanie, drugie, trzecie, dziesiąte…
Po pierwsze: Nie oceniaj
Przychodzą. Siedzą, jedzą, oglądają telewizję, rozmawiają. I przekonują się, że Kościół nie jest taki zły, jak go niektórzy ateiści malują. - To jest moment, kiedy my dajemy im się wygadać - mówią odpowiedzialni za kurs i podkreślają, że najważniejsze, by nie oceniać, nie prostować wypowiedzi, nie ewangelizować przy stole. - Kiedy goście czują, że ich nie krytykujemy, a wyłącznie słuchamy z uwagą, coraz bardziej się otwierają przed nami, przed sobą nawzajem, a Pan Bóg już zasiewa ziarno...
Dziś coraz częściej słyszy się, że Kursy Alfa to najskuteczniejsze narzędzia docierania do ludzi z dobrą wiadomością, że są kochani, że Komuś na nich naprawdę zależy. Brak takiego doświadczenia; brak uwagi, relacji to największy deficyt serca współczesnego człowieka. Ludzie mają dość nachalnego narzucania im, jak mają żyć, w jaki sposób pracować czy jak być szczęśliwymi. Obciążeni niezliczonymi problemami, niepokojem o przyszłość i brakiem czasu na spotkania, instynktownie ciągną do ludzi, którzy chcą ich wysłuchać i zrozumieć. Przy stole rodzi się relacja. - Choć początkowo widać też podejrzliwość - przyznają organizatorzy. - Ludzie pytają: "Po co tu jesteśmy? Co to za jakaś sekta? Kto płaci za te kolacje? W czym tkwi haczyk?!". Po kilku wieczorach nabierają zaufania. A pod koniec kursu trzeba ich na siłę wyganiać do domów - śmieją się.
Po drugie: Nie zmuszaj
Wielu twierdzi, że strategicznym momentem jest tak zwany Weekend Alfa, czyli trzy dni specyficznych rekolekcji, spędzone najczęściej na wyjeździe. Tam zwykle ludzie, oderwani od domu i codziennych kłopotów, otwierają się na doświadczenie Bożej obecności, przyjmują fakt, że są przez Boga kochani, że On się o nich troszczy. Często podczas takiego weekendu dochodzi do radykalnego oddania życia Jezusowi. Ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat omijali kościoły szerokim łukiem, przystępują do spowiedzi, wracają do Boga. Wielu zrywa radykalnie z grzechem. Żyjący bez ślubów kościelnych zaczynają szukać drogi do uregulowania swojej sytuacji sakramentalnej, choć nie zawsze jest to możliwe.
- Pewnego razu na kurs przyszedł człowiek, który 30 lat nie był w kościele - opowiada Witek Kacała, prezes Stowarzyszenia "Kahal". - Nastawiony był szczególnie agresywnie do księży. Nie wiedział, że przy jego stoliku siedzi ksiądz - taki "tajniak", bo bez koloratki. Podczas pierwszych spotkań mężczyzna bluzgał, ile się dało na Kościół, na księży. Używał przy tym paskudnych epitetów. Ten ksiądz brał to wszystko "na klatę" i słuchał. Podczas weekendu na Górze św. Anny facetem tak rąbnęło, że poszedł do spowiedzi i trafił akurat na tego księdza... To była bardzo dobra spowiedź, a ten mężczyzna dzisiaj jest jednym z prowadzących Kurs.