Ojca Ludwika wywleczono z domu do chlewu. Tam dwie młode dziewczyny z oddziału UPA żywcem przerżnęły go piłą na pół. Potem jedna z nich wyrwała z piersi kapłana ciągle bijące serce.
10 czerwca 1933 roku Ludwik Wrodarczyk przyjął święcenia kapłańskie, a sześć lat później, w sierpniu 1939 roku, został mianowany proboszczem nowo utworzonej parafii w Okopach na Wołyniu, na granicy polsko-rosyjskiej. Był tam pierwszym i zarazem ostatnim proboszczem.
Fotografia ze śledztwa IPN Lublin, dotyczącego zbrodni wołyńskiej zbrodniawolynska.plKs. Kieras swoje imię otrzymał na cześć wuja. Kiedyś na Ukrainie poznał ludzi, którzy znali i pamiętali jeszcze ojca Ludwika. - Cały czas podkreślali jego dobroć, więcej: świętość, silną wiarę i zaangażowanie duszpasterskie, z jakim nie spotkali się nigdzie indziej - opowiada. - Ta świętość rzucała się w oczy. Nikogo nie wyróżniał. Chętnie pomagał zarówno Polakom, Ukraińcom, Rusinom, Niemcom, jak i Żydom (za swoje zasługi pośmiertnie został odznaczony tytułem "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata" - przyp. aut.). To był taki kocioł narodowościowy. Te nacje mieszkiwały obok siebie i początkowo nie były tak mocno zantagonizowane.
Ojciec Wrodarczyk troszczył się zwłaszcza o ubogich. Służył nie tylko jako ksiądz, ale i powiernik ludzkich spraw, również tych prozaicznych. Uczył zasad higieny osobistej. Uprawiał zioła lecznicze, warzywa, zboże. Pochodził z rodziny, z której wyrosło kilku lekarzy, pielęgniarek. Znał podstawy medycyny, orientował się w ziołolecznictwie. Leczył ludzi chorych na czerwonkę, na tyfus, cierpiących na różne inne choroby. - "Dzięki niemu żyję", mówiła mi mieszkanka tej wsi, w której pracował - opowiada ks. Kieras. - Była młodą dziewczyną, jedyną żywicielką rodziny. Dostała zapalenia płuc i byłaby umarła, gdyby nie medyczna pomoc wujka.
W 1939 roku Okopy zajęli Sowieci, w 1941 roku - Niemcy. Dwukrotnie chcieli spalić wieś, którą podejrzewali o sprzyjanie partyzantom. Ojciec Ludwik, który dobrze znał język niemiecki, negocjował z Niemcami i dwa razy ocalił mieszkańców.
Wiosną 1942 roku wyruszył z wyprawą misyjną na Wschód, na tereny, które przez 20 lat leżały w Związku Sowieckim. Podobnie, jak inny Ślązak - św. Jacek Odrowąż, ojciec Ludwik Wrodarczyk szedł przez dwa miesiące i mówił ludziom o Jezusie. Pokłosiem tej jego misyjnej wyprawy było kilka tysięcy Chrztów; kilkaset Pierwszych Komunii Świętych, których udzielił; kilkaset udzielonych sakramentów namaszczenia chorych i wiatyków. W parafii w Okopach, w czasie jednego tylko odpustu, 24 czerwca 1943 roku, sześć tysięcy osób, przede wszystkim zza wschodniej części przedwojennej granicy, przyjęło sakrament bierzmowania.
"W 1942 roku do Okopów dotarli, błąkający się po polach, dwaj żydowscy chłopcy, bracia Samuel i Aleksander Levinowie - pisał Przemysław Kucharczak w katowickim GN. - Ojciec Ludwik ukrywał ich na plebanii. Później oblat znalazł im kryjówkę w lesie i nosił tam jedzenie. Chłopcy przeżyli wojnę. W 2001 roku Aleksander, który zamieszkał w Kanadzie, postarał się o przyznanie ojcu Wrodarczykowi medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Uratował też Benedykta Halicza, Polaka żydowskiego pochodzenia, biologa i późniejszego profesora Uniwersytetu Łódzkiego. Prof. Halicz był u niego... organistą".