Ojca Ludwika wywleczono z domu do chlewu. Tam dwie młode dziewczyny z oddziału UPA żywcem przerżnęły go piłą na pół. Potem jedna z nich wyrwała z piersi kapłana ciągle bijące serce.
Ziemia wołyńska stała się miejscem męczeństwa tysięcy chrześcijan, w tym duchownych rzymsko-katolickich i unickich, zakonników i sióstr zakonnych. "Większość z nich to osoby wyróżniające się w swych społecznościach lokalnych - czytamy na stronie zbrodniawolynska.pl. - Ich ofiara życia to dziś zaczyn dla odradzającego się Kościoła w diecezji łuckiej".
Sługa Boży o. Ludwik Wrodarczyk Reprodukcja: Marek Piekara /Foto GośćJednym z zamordowanych duchownych był oblat Maryi Niepokalanej sługa Boży ojciec Ludwik Wrodarczyk. Jego proces beatyfikacyjny, od niespełna czterech lat, toczy się w diecezji łuckiej na Ukrainie.
Przeczytaj też: Smert, smert, Lacham smert
Urodził się w 1907 roku w Radzionkowie, w rodzinie wielodzietnej. Od najmłodszych lat cechowała go pobożność, niezwykła u dziecka w jego wieku, a także wielka wiara i zawierzenie Bogu. Często "ginął" w ciągu dnia, po czym ktoś z rodziny odnajdował go skupionego na modlitwie w gospodarstwie albo pobliskim kościele św. Wojciecha. W rodzinie Wrodarczyków powołania kapłańskie czy zakonne nie należały do rzadkości. Ludwik wyróżniał się jednak przy tym ogromną pracowitością, wszechstronnym uzdolnieniem, a przy tym dużym poczuciem humoru.
Od dziecka marzył, że zostanie księdzem. Droga do tego celu była niełatwa w rodzinie Wrodarczyków, z tak silnie zakorzenionymi tradycjami górniczymi. Ojciec Ludwika nie chciał się zgodzić na pójście syna do seminarium duchownego. "Ty bier karbidka (lampka górnicza) i idź na 'Johanka' (potoczna nazwa późniejszej kopalni 'Bobrek' - przyp. aut.)" - miał powiedzieć do przyszłego męczennika. "Tato, choby ino godzina być księdzem - ale jo nim byda (Tato, choćbym miał jedną godzinę być księdzem, to nim zostanę - tł. z gwary śląskiej)" - odpowiedział stanowczo Ludwik.
Przygotowania do kapłaństwa rozpoczął w Małym Seminarium Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów w Krotoszynie. W czasie studiów Ludwik ciężko zachorował. Będąc w nowicjacie zaczął tak mocno pościć, że uszkodził sobie żołądek. Przez dłuższy czas nie był w stanie przyjmować nawet najmniejszych porcji pokarmu. Oblaci odesłali go na urlop zdrowotny do domu. - Właściwie nie spodziewali się, że wujek odzyska jeszcze zdrowie i wróci do nich - opowiada ks. Ludwik Kieras, siostrzeniec sługi Bożego, emerytowany proboszcz z Piekar Śl. - On jednak, mimo wielkiego osłabienia, szedł przez las, pięć kilometrów, do sanktuarium Matki Boskiej Piekarskiej. I odzyskał zdrowie i siły. Był przekonany, że Maryja go uzdrowiła, bo miała dla niego specjalne zadanie do wykonania w życiu...