Przez 5 lat, dzień w dzień, fotografował więźniów z transportu. Kto dziś wchodzi w korytarze Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, mija po drodze setki takich czarno-białych fotografii. "Widziałem tylko te oczy, godzina za godziną, jedne za drugimi" - wyznawał po latach.
Najwięcej, bo ponad 50 tys., wykonał "zdjęć policyjnych". W trzech odsłonach: z profilu, en face, z nakryciem głowy. "Bywało, że mieliśmy naraz stu czy dwustu więźniów. Pracowałem wtedy jak automat".
Największą traumą było robienie zdjęć dzieciom. "Tak, poznaję, to moja robota. To jest wstrząsający powrót do przeszłości, o której starałem się zapomnieć - powiedział na widok zdjęcia czterech nagich dziewczynek stojących obok siebie, przygotowywanych do eksperymentów medycznych. To były 13-, 14-letnie dziewczynki, zawstydzone swoją nagością przed nim, młodym mężczyzną, z rozszerzonymi ze strachu oczami. - Starałem się nie podchodzić, nie dotykać tych dzieci. Wszystkie polecenia przekazywałem przez pielęgniarkę" - wspominał.
- To jest wstrząsający powrót do przeszłości, o której starałem się zapomnieć - powiedział Wilhelm Brasse na widok zdjęcia czterech nagich dziewczynek stojących obok siebie, przygotowywanych do eksperymentów medycznych Kadr z filmu "Portrecista"Pewnego dnia do zakładu fotograficznego przyszedł szef Bernhard Walter z informacją, że czeka ich robota na całą noc. Przyjechał transport żydowskich więźniów z Francji. Brasse wykonał wówczas 1100 fotografii w jedną noc. "Pracowałem jak automat. Wydawałem komendę: 'Mütze ab und gerade schauen, Mütze auf', a na koniec: 'Weg!' (Zdjąć czapkę i patrzeć przed siebie, Założyć czapkę, Precz!). Formułki wypowiadałem zgodnie z narzuconą procedurą. Czasem więźniowie byli tak przerażeni, że nie nadawali się do zdjęcia".
Więźniom zazwyczaj towarzyszyli Niemcy, kapo. Oni pilnowali, by fotografowani nie uśmiechali się, nie płakali ani nie wyglądali na przerażonych. "Oczy więźniów najpierw były rozsadzone przerażeniem, a z czasem (w obozie - przyp. red.) obojętniały. Wzrok wygłodzonego człowieka (...) jest beznadziejny, patrzący w nieskończoność. Nic go nie interesuje, cała myśl skupiona jest na jedzeniu. To jedyne marzenie, cel, sen...".
Jedną z najbardziej rozpoznawalnych fotografii z Auschwitz jest portret 14-letniej Polki Czesławy Kwoki. Dziewczynka trafiła do obozu razem z matką 13 grudnia 1942 roku w transporcie 318 kobiet. Trzy ujęcia tej samej twarzy ukazują przerażone, zagubione dziecko, z rozciętą wargą. "Była taka młodziutka i taka przerażona - wspominał Wilhelm Brasse. - Dziewczynka nie rozumiała dlaczego tu jest i co się do niej mówi. Więc ta Niemka, kapo wzięła pałkę i uderzyła ją w twarz. Po prostu wyładowała swoją złość na tej dziewczynie. Taka ładna dziewczynka, taka niewinna. Płakała, ale nic nie mgła zrobić. Przed zdjęciem dziewczynka wytarła łzy i krew z rozcięcia na wardze. Czułem się jakbym sam dostał, ale nie mogłem nic powiedzieć. Zabiliby mnie. Nigdy nie wolno było się odzywać".
Widział ofiary eksperymentów medycznych. Fotografował narządy kobiece, które lekarze wyciągali z więźniarek na fotelach ginekologicznych. Fotografował z bliska przerażające doświadczenia doktora Józefa Mengele. Anioła śmierci. Bestii w ludzkim ciele. Wykonał około 500 takich fotografii. Te obrazy nie zatarły się w pamięci fotografa, po kilkudziesięciu latach potrafił odtworzyć je z najdrobniejszymi szczegółami.