Do wyścigu wyborczego w amerykańskiej Partii Demokratycznej dołączył Michael Bloomberg, były burmistrz Nowego Jorku z ramienia… Partii Republikańskiej.
25.11.2019 15:01 GOSC.PL
Do stanięcia w szranki z Donaldem Trumpem zgłosiło chęć bardzo szerokie grono polityków amerykańskiej lewicy. Wśród nich są m.in. były wiceprezydent Joe Biden i znany z socjalistycznych poglądów senator Bernie Sanders. Chęć udziału w prawyborach demokratów zgłosił też niedawno były burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg. Ta kandydatura mocno odróżnia się od pozostałych. Bloomberg nie dość, że jest miliarderem, to jeszcze piastował stanowisko burmistrza z poparciem Partii Republikańskiej.
Republikanin tylko z nazwy
Michael Bloomberg majątku dorobił się na działalności swojej agencji prasowej – Bloomberg L.P., która dostarcza informacji z rynków finansowych. Kiedy na początku XXI w. postanowił przenieść się z biznesu do polityki, poprosił Partię Republikańską o poparcie swojej kandydatury w wyborach na burmistrza Nowego Jorku. W wyborach w 2002 r. był wspierany m.in. przez popularnego byłego republikańskiego burmistrza metropolii Rudiego Giulianiego. Ostatecznie wygrał te wybory i był burmistrzem Nowego Jorku przez 13 lat.
Choć Bloomberg był popierany przez republikanów, to jednak głosił poglądy dalekie od konserwatywnych. Miliarder popierał m.in. legalizację „małżeństw homoseksualnych”, ograniczenia w dostępie do broni palnej i zwiększanie podatków. Taką polityką były burmistrz Nowego Jorku zasłużył sobie na miano nosorożca, czyli republikanina tylko z nazwy (angielski akronim RINO, czyli republican in name only). Teraz Bloomberg kroczy w kierunku nowego zwierzęcia – dinozaura, czyli demokraty tylko z nazwy (angielski akronim DINO, czyli democrat in name only).
Miliarder wśród socjalistów
Na pozór Bloomberg głosi poglądy, które są miłe uszom lewicowego wyborcy w Ameryce. Były burmistrz Nowego Jorku opowiada się m.in. za walką ze zmianami klimatycznymi, „naprawieniem” systemu imigracyjnego, rozszerzeniem dostępu do opieki zdrowotnej, wyższymi podatkami dla najbogatszych i ograniczeniem dostępu do broni palnej. Jednak na tle wielu innych kandydatów w prawyborach demokratów Bloomberg wygląda jak liberalna wersja Donalda Trumpa. Stał się on teraz miliarderem w gronie socjalistów.
Sam Bloomberg mógłby mieć problemy, gdyby prezydentem USA został jeden z jego kontrkandydatów Bernie Sanders. Senator z Vermont stwierdził jakiś czas temu, że miliarderzy nie powinni istnieć. W prawyborczych debatach demokratów królują takie postulaty jak wprowadzenie „zielonego socjalizmu”, szerokiego otwarcia granic dla imigrantów i nacjonalizacja służby zdrowia.
Kto ma szanse w starciu z Donaldem Trumpem?
Amerykańska lewica wydaje się pewna zwycięstwa. Donald Trump średnio radzi sobie w ogólnonarodowych sondażach. Ale jeśli spojrzeć na poziom stanów, to urzędujący prezydent wciąż ma nie najgorszą pozycję w stanach kluczowych dla zwycięstwa w systemie wyborów elektorskich. Jego przeciwników jest wyjątkowo dużo w takich stanach jak Nowy Jork czy Kalifornia, które i tak będą głosowały na kandydata demokratów. Jednak przegrana Trumpa na Florydzie czy w Pensylwanii nie jest już taka pewna.
Demokraci mają problem z kandydaturami w swoich prawyborach. Kandydaci są albo zbyt radykalni dla zwykłego wyborcy, jak Bernie Sanders, albo mocno nijacy, jak Joe Biden. I w tym momencie pojawia się kandydatura Michaela Bloomberga, miliardera, który ma doświadczenie w służbie publicznej. Ma on przekonać do Partii Demokratycznej elektorat centrowy.
Czy Bloomberg miałby szanse w starciu z Donaldem Trumpem? Na pewno większe niż przedstawiciele radykalnego, socjalistycznego skrzydła Partii Demokratycznej. Bloomberg może jednak polec już w prawyborach. Demokraci przesunęli się już tak bardzo na lewo, że miliarder o umiarkowanych poglądach może być dla nich nie do przełknięcia. Były burmistrz Nowego Jorku chyba nie powtórzy sukcesu Donalda Trumpa. Obecny prezydent prawdopodobnie lepiej zrozumiał współczesną Amerykę, dlatego niespodziewanie wygrał wybory. Bloomberg nie zaproponował na razie nic, co przekonałoby do niego zarówno lewicę, jak i centrum amerykańskiej sceny politycznej.
Bartosz Bartczak