Łatwiej nam złapać młodzież na doznania, zachęcić atmosferą zbiorowego entuzjazmu. Ale badania wskazują, że to działa jak plaster. Potem zaczyna się codzienność.
Z badań wynika, że różnica w poziomie wiedzy religijnej u osób uczęszczających i nieuczęszczających na katechezę jest zauważalna. Natomiast prawie nie widać jej u osób należących czy nienależących do ruchów religijnych. Do wspólnot nie należy ponad 80 proc. badanych, natomiast 80 proc. uczęszcza na katechezę. To potwierdzałoby tezę, że katecheza ma wciąż ogromne znaczenie.
Wśród badanych wyczuwa się dystans do ruchów religijnych, bo pierwsze skojarzenia są negatywne, że należą do nich ludzie hiperreligijni, a na spotkaniach, na kolanach i przy świecy, odmawia się Różaniec. Na pewno ruchy muszą być bardziej widoczne i pociągać też normalnością.
Wracając do uczęszczających na katechezę – skoro jest ich 80 proc., oznacza to, że są wśród nich także wątpiący, poszukujący i niewierzący.
To, że spory odsetek chodzących na katechezę to niewierzący, jest zrozumiałe. Katecheza jest w szkole, więc idą tam, bo co mają robić w czasie okienka? Co więcej, 38 proc. młodych dziś deklarujących się jako niewierzący ma za sobą sakrament bierzmowania.
Choć nie do końca wiadomo, jak z ich wiarą było podczas uroczystej Mszy św. z biskupem.
Obraz tej wiary widzimy w badaniach. Jedna czwarta respondentów to osoby z klas pierwszych szkół średnich. Osobistą wolę i podjętą świadomie decyzję jako motyw przyjęcia tego sakramentu wskazuje niespełna 20 proc. badanych. 25 proc. mówi o chęci zdobycia dokumentu uprawniającego do bycia rodzicem chrzestnym, 23 proc. – o motywie wynikającym z tradycji, a 10 proc. wskazuje nawet na presję ze strony rodziców.
Czyli ogromną siłę wkładamy w przygotowanie do bierzmowania, a w rezultacie okazuje się, że tylko jedna piąta na galowo ubranych młodych ludzi przyjmuje znamię Ducha Świętego, bo tego chce. Porażka?
Mamy do czynienia z napięciem kulturowym – z jednej strony rodzice naciskają: „Idź, zrób to bierzmowanie, bo inaczej będziesz mieć kłopoty ze ślubem i byciem chrzestnym”, a z drugiej proboszczowie chcą utrzymać pewien poziom liczbowy, bo „u nas w parafii zawsze było ponad 100”. Być może trzeba zgodzić się na to, że z całej grupy kandydatów do bierzmowania zostanie tylko parę osób, które pójdą dalej. Trzeba by zwrócić na nich większą uwagę i pomóc im się zakorzenić. Ciągle w Polsce utratę masowości traktujemy jako porażkę.
Są jednak momenty, kiedy do drzwi wspólnoty Kościoła z takich czy innych powodów pukają młodzi ludzie, którzy określają siebie jako wątpiący czy nawet niewierzący. Z badań wynika, że 12,7 proc. takich osób oraz 3 proc. niewierzących bierze też udział w rekolekcjach szkolnych. To dla nas jakaś szansa. Czego młodzi ludzie szukają w Kościele? Mówisz w swojej książce o tzw. kulturze doznań. Jak należy ją rozumieć?
Szukają na przykład ciekawych homilii, empatycznego i zaangażowanego spowiadania, na co wskazuje trzy czwarte badanych. Co do kultury doznań, odwołałem się do koncepcji społeczeństwa doznań autorstwa niemieckiego socjologa Gerharda Schulzego. Wskazuje on, że religia w społeczeństwie doznań staje się rodzajem plastra, który znieczula. Znieczulenie jest krótkotrwałe, działa przez chwilę. Łatwiej nam złapać młodzież na doznania, zachęcić atmosferą zbiorowego entuzjazmu. Ale badania wskazują, że to działa jak plaster. Potem zaczyna się codzienność. Całkiem nieźle Kościół radzi sobie z organizowaniem eventów, ale codzienności też nie można przegrać.
Ks. Wojciech Parfianowicz