Niewybuchy w naszych lasach to nie jest nic nadzwyczajnego. W czasie pożarów na tych terenach często słychać wybuchy pamiątek po minionej wojnie - mówi PAP Paweł Macha, burmistrz Kuźni Raciborskiej.
Kuźnia Raciborska, małe miasteczko na pograniczu województw śląskiego i opolskiego, ze wszystkich stron jest otoczona lasami. Zajmują 75 proc. powierzchni gminy. W ostatnich latach okryły się złą sławą. W 1992 roku podczas wielkiego pożaru w północnej części gminy zginęło dwóch strażaków. We wtorek zaś na południowym skraju gminy, ponad kilometr od drogi, w wyniku eksplozji niewybuchu zginęło dwóch saperów, a czterech innych zostało rannych.
"Jak pamięcią sięgam, tu zawsze można było znaleźć jakieś wybuchowe żelastwo. W czasie wojny Niemcy mieli na terenie naszej gminy magazyny amunicyjne. Kiedy uciekali za Odrę, próbowali je zniszczyć. W pośpiechu wrzucali jakiś granat do składu. Część wybuchła, część została pod ziemią lub siła eksplozji rozrzuciła po terenie. Ci, co przyszli po Niemcach, też czasami to, co znaleźli, wrzucili do leja i zasypali. Wojsko poszło dalej, na Berlin, a o zasypanych pociskach nikt już nie pamiętał. Sam pamiętam, jak będąc dzieciakiem, ciągnąłem za rowerkiem jakiś pocisk przywleczony z lasu" - wspomina burmistrz Macha.
Część saperskiej roboty wykonał olbrzymi pożar lasu. Zdjęcie lotnicze tego terenu wisi na ścianie gabinetu burmistrza.
"To był gigantyczny ogień. Myślę, że temperatura zrobiła swoje. Zresztą jeszcze dzisiaj ogień w pewien sposób wyręcza saperów. Podczas gaszenia lasu nasi strażacy nieraz słyszą eksplozje pamiątek po ostatniej wojnie. Ale na południu, gdzie wczoraj doszło do tragedii, pożar nie dotarł. Była za to wichura, która wywracała drzewa razem z korzeniami, a przy okazji wyciągnęła z ziemi setki niewybuchów. Tyle szczęścia, że daleko od drogi i ludzkich siedzib" - podkreśla Macha.
Roberta Pabiana, szefa nadleśnictwa Rudy Raciborskie, powojenne znalezisko w jego lesie też nie dziwi.
"W czasie wojny szły tędy wojska, ale musimy też pamiętać o nalotach alianckich na pobliską fabrykę benzyny syntetycznej w Kędzierzynie-Koźlu. Kiedy bombowce nie mogły znaleźć celu, zrzucały bomby na tereny niezamieszkałe. Zapalniki bomb przeznaczonych do kruszenia betonu nie zawsze detonowały po uderzeniu w miękką ziemię i nie wiemy, ile z nich drzemie pod ściółką. Dzisiaj nie ma nawet śladu po ich upadku. Dopiero z czasem ziemia pod wpływem zamarzania i odmarzania wypycha ciężkie przedmioty na powierzchnię. Mamy tu 15 tysięcy hektarów lasu i trudno dotrzeć w każde miejsce. Najczęściej o niewybuchach informują nas grzybiarze, bo często zapuszczają się w gęstwiny, a po drugie - w przeciwieństwie do nas ich mało interesują drzewa i liście, a bardziej to, co schowane przy gruncie" - podkreśla nadleśniczy.