Ciszaaaaa! Musimy się skupić! Odkładając pilota, staramy się zamienić świat Netflixa, Ligi Mistrzów i wyprzedaży na kwadrans z Panem Bogiem. Rozproszenia, jak na złość, rozpoczynają frontalny atak. Wychodzimy na ring i zamiast skupić się na Oblubieńcu, który cieszy się z tego, że do Niego przychodzimy, koncentrujemy się na zestrzeliwaniu przeciwności. Pif-paf!
Lubię przytaczać historię o świętym Bernardzie z Clairvaux – opowiadał abp Grzegorz Ryś. – Święty Bernard spotkał raz chłopa, który zapytał go, czym się zajmuje. Kiedy odpowiedział, że się modli, chłop prychnął: „Iiii, też mi praca!” i dodał, że on także umie się modlić. Wtedy święty zaproponował zakład o konia, że chłop zmówi „Ojcze nasz” bez roztargnienia. Chłop skuszony łatwym, jak mu się wydawało, sposobem pozyskania konia bardzo chętnie na zakład przystał i zaczął się modlić: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja… A siodło też dostanę?”. Piękne. I naprawdę nieistotne, czy świętym, który zaproponował tę zabawę, był Bernard czy Franciszek Salezy. Chodzi o siodło.
Myślę, że nasz Bóg nie obrazi się na taką formę urozmaiconej modlitwy. Dlaczego? Bo doskonale zna naszą kondycję, pamięta, że jesteśmy prochem i że myślimy nie tylko o chlebie naszym powszednim, ale również o siodle.
Wielka cisza
I cóż z tego, że pisałem już przed laty o rozproszeniach na modlitwie? Ilość mejli i komentarzy, które spływają do redakcji, świadczy o tym, że mamy z tym ogromny problem. To bardzo dobrze. Dlaczego? Bo jest dowodem na to, że się modlimy i zależy nam na pielęgnowaniu relacji z Najwyższym. Czy walczyć z rozproszeniami? A jeśli tak, to jak to robić?
Zerkam na biblijny opis Przemienienia, który kończy zdanie: „I nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa”. Widzieć jedynie Jezusa… Przecież to kwintesencja modlitwy! A jednak, jak czytam w Ewangelii, nawet sami wybrańcy (jednostka do zadań specjalnych, ścisła elita, dream team wybrany z grona samych apostołów) nie potrafili zachować się na Taborze, a spłoszony Piotr nieśmiało bąkał coś o namiotach…
Mamy tę cudowną zdolność, że nawet modlitwa może stać się dla nas bożkiem. Dlaczego? Bo zamiast skupić się na Tym, z Kim rozmawiamy, skupiamy się na tym, w jaki sposób należy z Nim rozmawiać. A znając Jego gusta (płacząca Hagar na pustyni, wrzeszczący wniebogłosy, uspokajany przez uczniów Bartymeusz, bezczelna Syrofenicjanka), widać, że forma wydaje się dla Niego sprawą drugorzędną. On po prostu cieszy się z tego, że do Niego przychodzimy. A że przychodzimy rozproszeni? A jacy mamy przychodzić?
Nic dziwnego, że wyobraźnia, którą Teresa z Ávila nazywała „wariatką domową”, szaleje. Sięgamy po pisane w absolutnej ciszy w twierdzy w Toledo mistyczne notatki Jana od Krzyża czy zamkniętej za kratami Karmelu Teresy i odkładając pilota, staramy się zamienić świat Netflixa, Ligi Mistrzów i wyprzedaży w marketach na kwadrans z Panem Bogiem. A ponieważ przez cały dzień jesteśmy bombardowani potężną ilością bodźców, zamiast skupić się na Oblubieńcu, koncentrujemy się na tym, co nam przeszkadza w tej rozmowie. Błędne koło.
Bóg doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jakich „okolicznościach przyrody” chcemy się z Nim spotkać i przez jaki medialny szum musimy się przebić. – Tomasz z Akwinu preferował styl stateczny, skupiony, bez rozproszeń, których doświadczają choćby moi studenci, ale też i my wszyscy – opowiadał mi z błyskiem w oku (i nutką zazdrości) znakomity mediewista o. Tomasz Gałuszka. – Nawet pisząc artykuł, co pięć minut sprawdzamy SMS, pocztę czy Facebooka. Takie doświadczenia były obce Tomaszowi. On żył w świecie, w którym nie było tylu bodźców. Pracował w bardzo skromnej celi. Już sama surowość i śluby zakonne sprawiały, że człowiek miał ogromny komfort pracy. Trzeba dodać, że nie było wtedy cel zakonnych, wszyscy zakonnicy spali w dormitoriach. Ale profesorowie, mistrzowie mieli takie swoje boksy, małe cele, w których były okienko, stolik, książka. To był świat, do którego dobiegały jakieś echa życia na zewnątrz klasztoru, ale nie było nieustającego szumu. Tomasz był cały czas zanurzony w ogromnej uważności. Panowała tam wielka cisza i ja osobiście strasznie mu tej ciszy zazdroszczę. Święty Tomasz przez całe swoje życie funkcjonował w świecie, w którym słyszał spadające krople czy chodzącego robaka.
Marcin Jakimowicz; GN 29/2019