Disney szykuje się do aktorskiej ekranizacji swojego kolejnego animowanego hitu. Przygotowania do nowej wersji „Małej Syrenki” wywołały jednak sporo kontrowersji.
Film „Mała Syrenka” sprzed 30 lat był wielkim hitem wytwórni Disneya. Nic więc dziwnego, że historia o syrence Ariel, została wybrana do następnej, aktorskiej ekranizacji dinseyowskiej bajki. Swojej „realistycznej” wersji doczekali się już m.in. „Dumbo”, „Alladyn” czy „Piękna i Bestia”. Pierwsze przymiarki do „Małej Syrenki” wywołały jednak burzę w sieci. Rudowłosą syrenkę ma zagrać czarnoskóra piosenkarka, Halle Bailey.
Podwodny rasizm?
„Mała Syrenka” z 1989 r. to luźna adaptacja baśni Andersena. Jednak to właśnie bajka Disneya stała się ikoniczną wersją tej historii. Postać rudowłosej syrenki Ariel stała się wręcz rozpoznawalna na całym świecie. Kiedy więc się okazało, że w wersji aktorskiej Ariel ma odbiegać od pierwowzoru, w sieci zawrzało. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że casting wpisał się w popularny ostatnio trend w Hollywood, czyli promowanie czarnoskórych aktorów.
W postać Ariel w adaptacji „Małej Syrenki” ma się wcielić Halle Bailey. Ta czarnoskóra piosenkarka jest znana z Chloe X Halle i współpracy z Beyonce. To właśnie talent muzyczny Bailey mógł zadecydować o jej angażu do, było nie było, musicalu. Zaraz odezwały się jednak głosy, że czarnoskóra aktorka grająca „białą postać”, jest formą rasizmu, skierowanego „przeciwko białym”. Przeciwko czarnoskórej syrence podnosi się nawet nie tylko absurdalne, ale i rasistowskie w swej wymowie, argumenty, że pod wodą nie da się opalić.
Kosmiczny rasizm?
Od pewnego czasu w Internecie co chwila wybuchają spory o angaż czarnoskórych aktorów do roli postaci, których pierwowzory były białe. Tak było chociażby w przypadku serii filmów o Thorze. Komiksowy Asgard „boga piorunów” przypominał świat wikingów przeniesiony w kosmos. Kiedy więc w rolę Asgardczyków wcielili się czarnoskórzy Idris Elba i Tessa Thompson, wielu fanów Thora wyrażało swoje oburzenie. Jednak oboje aktorów świetnie sprawdziło się w swoich rolach.
Zjawisko obsadzania „białych” postaci czarnoskórymi aktorami jest reakcją świata popkultury na zmiany demograficzne w USA czy w Europie. Coraz więcej Amerykanów i Europejczyków ma pochodzenie inne niż europejskie. Bardziej różnorodne społeczeństwa mają też swoje odzwierciedlenie w filmach. Dlatego XVII-wieczne francuskie miasteczko z aktorskiej adaptacji „Pięknej i Bestii” bardziej przypomina współczesną, wielorasową Francję.
Radziecki rasizm?
Jednak promowanie wielorasowości w kulturze popularnej też nie jest wolne od absurdów. Najlepiej widać to w próbach angażu czarnoskórych aktorów do grania postaci historycznych, o których z pewnością możemy stwierdzić, że czarnoskóre nie były. Przykładem jest serial BBC „The Hollow Crown”, gdzie królową Anglii Małgorzatę Andegaweńską gra czarnoskóra aktorka, Sophie Okonedo.
W ostatnim czasie głośna była dyskusja o rzekomym rasizmie twórców „Czarnobyla”. Dowodem na niego miał być … brak czarnoskórych aktorów w serialu. „Czarnobyl” opowiada prawdziwą historię wypadku w radzieckiej elektrowni atomowej z 1986 r. Czarnoskórzy bohaterowie w taki filmie wyglądali by więc mało wiarygodnie. O ile więc charakter adaptacji baśni i komiksów warto pozostawiać wyobraźni twórców, to dobrze by było, by filmy i seriale historyczne pozostały w miarę wierne rzeczywistości.