Czy w serialu o katastrofie radzieckiej elektrowni atomowej sprzed 33 lat powinni grać czarnoskórzy aktorzy?
Serial „Czarnobyl” produkcji HBO osiąga rekordy popularności. Nic dziwnego. Jest to wciągająca historia o tragicznej katastrofie atomowej z 1986 r. Historia ludzi, próbujących odnaleźć się w tej sytuacji jest pieczołowicie oddana przez autorów serialu. Przecież na problem katastrofy nakładał się problem absurdalnego charakteru radzieckiego systemu. Ten absurd trudno jest oddać zachodnim twórcom, którzy nigdy go nie doświadczyli na własnej skórze. Ale niespodziewanie, krytyka na serial spadła za brak … współczesnego absurdu zachodniego.
„U nas czarnych niet”
Brytyjska scenarzystka Karla Marie Sweet zarzuciła serialowi „Czarnobyl” brak kolorowych aktorów. Argumentacja pisarki szła w tym kierunku, że skoro aktorzy mówiąc po angielsku zamiast po rosyjsku i tak tworzą pewną nieścisłość historyczną, to tą nieścisłość można rozszerzyć na angaż czarnoskórych aktorów do grania Rosjan sprzed 30 lat.
Dla osób ze wschodniej Europy taka argumentacja jest absurdalna. Zdążyliśmy się przyzwyczaić do żołnierzy radzieckich mówiących po angielsku w zachodnich filmach o II Wojnie Światowej. Jednak widok czarnoskórego w Miszy z pepeszą wzbudziłby chyba nas śmiech. Byłoby jak w starym kawale o amerykańskim szpiegu w ZSRR: „pijesz jak ruski, klniesz jak ruski, ale jest z tobą jeden problem. U nas czarnych niet”.
Jednak w kinie zachodnim czarnoskórzy aktorzy w rolach historycznych, raczej kojarzonych z białymi, są już codziennością. Nagminne jest to zjawisko w przypadku historycznych filmach umiejscowionych w średniowiecznej Europie. Przykładem jest serial BBC „The Hollow Crown”, gdzie królową Anglii Małgorzatę Andegaweńską gra czarnoskóra aktorka, Sophie Okonedo.
Czyszczenie na biało
Umieszczanie czarnych aktorów w miejscach, do których bardziej pasują aktorzy biali, jest swego rodzaju reakcją na zjawisko zwane „whitewashingiem”. Przez lata, w którym w USA panowała segregacja rasowa, czarni aktorzy nie mogli grać w hoolywodzkich filmach. Czarne postacie grane były więc przez białych aktorów, często odpowiednio ucharakteryzowanych.
Wraz ze zniknięciem segregacji w amerykańskim społeczeństwie w kinie zniknęło zjawisk „whitewashingu”. Czarnoskórzy aktorzy zaczęli coraz częściej pojawiać się na ekranie. Także w filmach historycznych. Początkowo starano się uzasadniać logicznie ich obecność i w filmach o średniowieczu czarni grali np. muzułmańskich Maurów.
Ostatnie jednak czasy to odejście od kinowej zgodności z historią. Czarni aktorzy zaczęli grać np. europejskich królów czy rycerzy, i których z pewnością możemy powiedzieć, że czarni nie byli. Jeśli w jakimś filmie postanowiono mimo wszystko, zachować zgodność z faktami, spotykają się one z krytyką, taką, jak w wypadku „Czarnobyla”.
Historyczny absurd
Reakcje na postulat … okazały się jednak zdecydowanie negatywne. „Czarnobyl” tak bardzo spodobał się publiczności, że jego krytyka z tak absurdalnego powodu, wzbudziła tylko gniew fanów. I zamiast dyskutować o rzekomym „rasizmie” twórców serialu HBO, zaczęto dyskutować o nieścisłościach w innych produkcjach historycznych.
Mało jest więc prawdopodobne, że w np. w amerykańskim serialu o polskiej Solidarności (jeśli kiedyś takowy powstanie), Lecha Wałęsę zagra np. Denzel Washington. Ale filmy z czarnymi muszkieterami mogą się wciąż pojawiać.