Po raz kolejny po nominacjach oscarowych pojawia się oburzenie na poprawność polityczną. Ale czy rzeczywiście jest w tym roku na co się oburzać?
25.01.2019 14:14 GOSC.PL
Trzy lata temu zainicjowana została akcja #OscarsSoWhite. Miała ona na celu pokazanie rzekomego rasizmu amerykańskiej Akademii Filmowej, która w swoich nominacjach oscarowych pomijać miała czarnych twórców. Wielu z tych twórców zapowiadało nawet bojkot ceremonii oscarowej, z powodu zdecydowanej dominacji białych wśród nominowanych filmowców i aktorów. Akcja ta odbiła się dużym echem w Ameryce i już w następnych edycjach do najważniejszych nagród filmowych nominowanych i nagradzanych było dużo więcej czarnoskórych.
Ale taka zmiana wywołała kolejne kontrowersje. Akademia Filmowa jest oskarżana o promowanie czarnoskórych twórców, nawet jeśli ich dzieła są słabsze od innych. Pojawiły się nawet słowa o rasizmie „na odwrót”. Kontrowersje z nominacjami dla „czarnych” filmów nie ominęły i tegorocznych wyborów akademii. Wśród nominowanych znalazł się film „Czarna Pantera”. Jest to pierwszy film superbohaterski, który znalazł się na krótkiej liście najlepszych filmów minionego roku, z których jeden dostanie Oscara. Krytycy tej nominacji argumentują, że „Czarna Pantera” nie jest na tyle dobrym filmem, aby znaleźć się na tej liście. Czy mają rację?
„Czarna Pantera” jest bardzo dobrym filmem jak na film superbohaterski. Udowodniła to świetnymi wynikami finansowymi. Jednak czy powinno wystarczyć to do nominacji oscarowej? Na wybory Akademii Filmowej zawsze wpływały wielkie zjawiska popkulturowe w Ameryce. A na pewno takim zjawiskiem jest popularność filmów opartych o przygody komiksowych superbohaterów. Kwestią czasu była więc nominacja dla tego typu dzieła. I właśnie „Czarna Pantera” okazała się dobrym kandydatem. Nie tylko był to dobry film, ale też poruszał on ważne polityczne tematy i wywołał ogólnonarodową dyskusję.
„Czarna Pantera” opowiada historię władcy fikcyjnego afrykańskiego państwa – Wakandy. Władca ten jest, jak przystało na film nakręcony na podstawie komiksu, superbohaterem. Ma on ponadludzkie zdolności i posługuje się technologią, która nie będzie dostępna ludzkości pewnie jeszcze przez kilkadziesiąt lat. Jednak równie ciekawy jak władca, jest państwo którym rządzi. Wakanda jest wysoko rozwiniętym państwem afrykańskim. Tak wysoko rozwiniętym, że żadne państwo na świecie mu nie dorównuje. I właśnie fakt, że w wymyślonym przecież świecie najlepiej rozwinięte może być państwo afrykańskie, wywołał wiele kontrowersji.
Z jednej strony wielu czarnych, nie tylko w Afryce, ale i w Ameryce czy w Europie, zobaczyło w Wakandzie coś na wzór zastępczej ojczyzny. Oto państwo rządzone i zamieszkane przez ludzi takich jak oni, może być lepsze, bogatsze, bardziej zaawansowane niż państwa białych ludzi. Na pewno takie postawienie sprawy musiało podbudować samoocenę czarnych, kiedy w realnym świecie czują się oni gorsi od białych. Z drugiej strony pojawiło się sporo szyderstw internautów pod adresem samego pomysłu wysoko rozwiniętego afrykańskiego państwa, jak i popularności tego pomysłu wśród czarnych.
W „Czarnej Panterze” wątek historii i problemów Afrykanów jest poruszony bardzo dogłębnie. I jest on podjęty w sposób bardzo wyważony i dojrzały. Już sam ten fakt powinien być argumentem za przyznaniem filmowi nominacji do Oscara. Jednak właśnie ten element filmu zgubił się w dyskusji o roli czarnych w przemyśle filmowym. O długim braku ich docenienia w kinie i szybkim nadrabianiu tego błędu w ostatnich latach. I właśnie wątek „docenienia” czarnych przez Akademię Filmową dominuje w dyskusji o nominacji oscarowej dla „Czarnej Pantery”, a wartość polityczna filmu jest często ignorowana.
Dyskusja o „Czarnej Panterze” dotarła też do Polski. I przybrała nieoczekiwany przebieg. Polacy są często nazywani „murzynami Europy”. I nie jest to opinia tak bardzo nieuzasadniona. Podobnie jak w wypadku Afrykanów, lata niewoli utrudniły nam rozwój cywilizacyjny. Nasza sympatia powinna więc być po stronie czarnych. Tym bardziej, że sami jesteśmy często entuzjastami mało naukowej, za to fajnie brzmiącej dla naszych uszu historii „Wielkiej Lechii”.
Jednak w polskim internecie pojawiło się nie mniej niechęci do „Czarnej Pantery” niż na Zachodzie. I ta niechęć wróciła przy nominacjach oscarowych. A przecież sami lubimy, prawdziwe lub nie, historie o własnej wielkości. A kiedy czarni dostają taką właśnie historię, stajemy po stronie ludzi im niechętnych. Stawiamy się trochę w roli dziecka w szkole, które dołącza się do wyśmiewania kolegi przez „popularne dzieciaki”, mimo, że jest nam bliżej do tego kolegi niż do tych, co go wyśmiewają.
Bartosz Bartczak