Najmocniej dotknęłam Życia w chwili, kiedy umierała moja mama.
02.11.2018 14:55 GOSC.PL
Czesław Miłosz pisał: „Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie, że nie jestem stąd”. A św. Augustyn żalił się: „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Panu”.
Siedziałam prawie dwie doby na twardym krześle przy szpitalnym łóżku; półprzytomna ze zmęczenia, żalu i lęku przed tym, „jak to będzie”. A jednak nigdy bardziej nie doświadczyłam rzeczywistości Życia i świętych obcowania, niż właśnie wtedy, gdy odchodziła moja mama.
To było jak muśnięcie, które wymknęło mi się w tej samej sekundzie. Ale pozostawiło trwalszy ślad, niż wiele „realniejszych” wspomnień. Jakby zasłona na chwilę się odsłoniła, ukazując rzeczywistość Życia, do którego i ja mam dostęp, ale jeszcze nie w pełni… więc boli. Mama przeszła przez zasłonę, a ja zostałam po tej stronie.
– Dopada księdza czasem taka tęsknota, obiektywnie niezwiązana z niczym i z nikim, ale tak mocna, że ma ksiądz wrażenie, że zaraz eksploduje wewnętrznie? – pytam ks. Grzegorza Strzelczyka, teologa dogmatyka.
– Oj, bardzo! Taka tęsknota potrafi się mocno, boleśnie konkretyzować. Mistycy opisują to doświadczenie jako miłosną tęsknotę za samym Bogiem. Paradoksalnie im bliżej się Niego jest, tym bardziej się tęskni. Osią cierpienia staje się niemożliwość spełnienia. Im bliżej się jest, tym to cierpienie jest bardziej rozdzierające. Człowiek coraz bardziej jest gotowy na zjednoczenie, a ono ciągle się nie dopełnia. Jeśli jest w nas to pragnienie i ono się intensyfikuje, to znaczy, że jesteśmy na dobrej drodze. To znaczy, że zostaliśmy już pociągnięci przez Boga i coraz bardziej stajemy się gotowi do świętości.
Aleksandra Pietryga