Szanse ruchu tworzonego przez byłego prezydenta Słupska topnieją z każdym miesiącem.
23.10.2018 11:30 GOSC.PL
W Robercie Biedroniu środowiska lewicowo-liberalne pokładają wielkie nadzieje. Ma on stać się zapalnikiem zmiany charakteru Polski z „katolicko-patriotycznego” na „europejsko-tolerancjonistyczny”. Mimo początkowego entuzjazmu zapalnik, jak na razie, nie chce jednak zaskoczyć. Choć w sondażach prezydenckich Biedroń notuje miejscami kilkunastoprocentowe poparcie, to jeśli pracownie sondażowe pytają o jego komitet w badaniach popularności partii politycznych, to jego poparcie nie daje nadziei na przekroczenie progu wyborczego.
Zwolennicy Roberta Biedronia chcieliby, żeby skupił się na kwestiach światopoglądowych. Były prezydent Słupska miałby powtórzyć sukces Ruchu Palikota z 2011 r. Nadzieja na to, że jest to możliwe, opiera się na skali czarnych marszów. Według niektórych komentatorów to dzięki nim miał się pojawić elektorat pragnący aborcji na życzenie i małżeństw homoseksualnych. Jednak zwolennicy Biedronia zdają się nie do końca rozumieć fenomen wzlotu Janusza Palikota oraz powody jego późniejszego upadku.
Ruch Palikota był typowym ruchem protestu. Takim, jakimi wcześniej były KPN i Samoobrona, a teraz jest Kukiz’15. Każda z tych partii potrafiła swoją niechęć - do „komuny” w wypadku KPN czy do Leszka Balcerowicza w wypadku Samoobrony - przedstawić jako bunt przeciwko establishmentowi. Ruch Palikota wyrósł na niechęci do patriotycznych i religijnych manifestacji pamięci o tragedii w Smoleńsku. Dla wielu ludzi były one przejawem dominacji „martyrologii” i „dewocji” w Polsce. Emocje, jakie wywołała u wielu ludzi katastrofa TU-154, zaburzyły „komfort” pewnej grupy ludzi przyzwyczajonych do niczym niezmąconego konsumpcjonizmu czasów rządów Platformy.
Do tej grupy wyborców skierował się Janusz Palikot. Już wcześniej był on znany z niewybrednych ataków na Lecha Kaczyńskiego, wydał się więc wiarygodny dla ludzi niechętnych jego upamiętnianiu. Dołożył do tego szereg elementów buntu przeciwko zjawiskom „mącącym” wygodę konsumpcjonizmu. Czyli bunt przeciwko „wymagającemu” Kościołowi, bunt przeciwko „martyrologii”, czyli po prostu przypominaniu o poświęceniu naszych przodków (a przecież niektórzy ani myślą poświęcać się za cokolwiek) czy bunt przeciwko ograniczeniem w dostępie do środków odurzających.
Jak każdy bunt, tak i ten, na fali którego fali wyrósł Palikot, był przyklejony do większej emocji społecznej. KPN radykalizował niechęć do charakteru transformacji w Polsce, w której pozwolono ludziom dawnego systemu na „ustawienie się” w III RP. Samoobrona radykalizowała niechęć do liberalnej polityki gospodarczej, symbolizowanej przez Leszka Balcerowicza. Ruch Palikota radykalizował niechęć do „mącenia” nastroju konsumpcjonizmu. Ten ostatni okazał się jednak buntem jednego tylko sezonu.
Zwolennicy Biedronia chcieliby wzniecić bunt przeciwko patriarchatowi. Problemem dla nich jest fakt, że problem z tym patriarchatem ma dosłownie promil polskiego społeczeństwa. Czy naprawdę polskie kobiety czują się represjonowane przez patriarchat? Różnice płacowe są jednymi z najmniejszych na świecie, a udział pań w zarządzaniu firmami jednym z największych. Rodzina i rodzicielstwo jest dla Polaków jednym z ważniejszych celów w życiu, a nie „opresją społeczną”. Do kogo więc miałby mówić, sformatowany tak jak teraz, Robert Biedroń?
Tak naprawdę otwiera się inne pole dla partii buntu. Jest nim kwestia podatków. PiS bardzo mocno postawił na wydatki socjalne. W momencie spowolnienia gospodarczego ich kontynuacja będzie wymagała zwiększenia podatków. Pojawi się pewnie wtedy szansa dla dzisiejszej opozycji, aby powrotem do swoich liberalnych źródeł przekonać do siebie dawnych wyborców. W tym momencie pojawi się pewnie partia, która będzie głosiła program radykalnego ograniczenia „socjalu” i obniżenia podatków. Taka, jaką była UPR. Gdzie w tej układance miejsce dla Roberta Biedronia? Nie kojarzy się on obecnie z podatkami, więc miejsca dla niego chyba nie ma.
Bartosz Bartczak