Złapane

Ile sióstr, tyle historii powołania. Łączy je jedno. Po 25, 50 czy 65 latach mówią: „Moje powołanie w pełni się zrealizuje, gdy stanę przed Bogiem w niebie”.

Powołanie to dar darmo dany – rozpoczyna swoją opowieść siostra Beata, służebniczka NMP. – Pan Bóg daje go bez względu na pochodzenie, umiejętności, zamożność, wygląd czy cokolwiek innego. Wiekiem też się nie przejmuje, gdy powołuje człowieka – uśmiecha się. – Do mnie swoje zaproszenie skierował, gdy miałam 8 lat. Wtedy zrodziła się we mnie myśl, by być siostrą zakonną, i wciąż mi towarzyszyła. W prostocie dzieliłam się nią z rodzicami i otoczeniem, co wywoływało u nich uśmiech, bo przecież nie traktuje się poważnie takich komunikatów wygłaszanych przez dziecko.

Może zmieni zdanie

Kiedy miała 17 lat, podjęła decyzję, że nie będzie już na nic czekać, że wstąpi do zgromadzenia od razu. – Ta decyzja – chociaż zapowiadana od wczesnego dzieciństwa – zaskoczyła moich rodziców – opowiada siostra Beata. – To był czas rozpoczętej niewiele wcześniej nauki w szkole średniej. Rodzice doradzali mi odłożenie tej decyzji na czas po maturze. Na ten argument córka miała gotową odpowiedź, bo zgromadzenie dawało możliwość kontynuowania szkoły dziewczętom, które już przekroczyły drzwi klasztoru. Pewna zakonnica opowiadała nawet kiedyś, jak zakochany w niej chłopak przez cztery lata, dzień po dniu, odprowadzał ją ze szkoły pod klasztorną bramę, licząc, że do matury zmieni zdanie. Ona spokojnie przyjmowała te wyrazy atencji, zwłaszcza, że młodzieniec nosił za nią ciężką teczkę szkolną. A tuż po maturze pożegnała się z nim i... rozpoczęła postulat. Siostra Beata podobnie: mieszkała z siostrami, a jednocześnie uczęszczała do swojej dawnej szkoły, spotykała się z przyjaciółkami, a nawet wyjeżdżała na szkolne wycieczki. Od koleżanek różniło ją jedynie to, że... nie nosiła spodni. – Ale to było moje osobiste, na tamten czas, dziwactwo – uśmiecha się. – Siostry wcale nie narzucały mi stylu ubierania się.

Po zakończeniu nauki siostra Beata rozpoczęła formację zakonną. W tym roku mija 25 lat od złożenia przez nią pierwszych ślubów zakonnych. – Dziś wiem, że wszystko to było Bogu znane i potrzebne do realizacji Jego odwiecznych zamiarów względem mnie – wyznaje. – Potrzebne, jak kolejne puzzle do tworzenia mozaiki mojego życia. Zawsze zachwycała mnie i zachwyca opieka Boga nade mną i wspaniałe Jego prowadzenie. On, który powołuje ludzi do siebie, potrafi poradzić sobie nawet z ludzkimi trudnościami czy ograniczeniami, choć czasem wcale się z tym nie spieszy, a nawet realizuje swój plan w kolejnych pokoleniach.

– Moja mama bardzo chciała wstąpić do zakonu, jednak była zbyt uboga, by wnieść ze sobą posag w dawnych latach konieczny, kiedy dziewczyna chciała iść do klasztoru – opowiada siostra Wiolancja, która w zgromadzeniu służebniczek świętuje złoty jubileusz. Niespełnione pragnienie jej mamy przeniosło się na córkę. – Broniłam się przed tym swoim powołaniem, choć czułam, że Pan Jezus mnie zaprasza. Broniłam się nawet przed rozpoczęciem kursu szycia, które prowadziły siostry salezjanki, bo bałam się, że On tam mnie „złapie”. I tak faktycznie się stało. Siostra Wiolancja jest pielęgniarką. 13 lat spędziła w Wiecznym Mieście. To był czas pontyfikatu Jana Pawła II. – Ojciec Święty często prosił nas, siostry pracujące w szpitalu, o pomoc i opiekę nad chorymi Polakami przebywającymi w Rzymie – wspomina. – Zapraszał nas też na Msze św. w prywatnej kaplicy i na wspólny posiłek.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksandra Pietryga