Polska może szukać sojuszników w regionie nie tylko w Budapeszcie.
13.09.2018 14:56 GOSC.PL
Prawie 3 miliony Rumunów podpisało petycję, aby w ich konstytucji znalazł się jednoznaczny zapis, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Referendum w tej sprawie może odbyć się już w październiku. Za jego przeprowadzeniem rumuński Senat opowiedział się niemal jednogłośnie. W rumuńskiej polityce i rumuńskim społeczeństwie poparcie dla postaw prorodzinnych i prochrześcijańskich jest silne. A trzeba pamiętać, że kraj ten jest silnie podzielony ze względu na stosunek do działań rządu w obszarze wymiaru sprawiedliwości. Rumuni potrafią jednak się połączyć w obronie rodziny, bez względu na sympatie polityczne.
Jako głównego sojusznika w Unii Europejskiej Polacy widzą Węgrów. Trudno się dziwić popularności Wiktora Orbana nad Wisłą. Węgierski premier ostro walczy z biurokracją europejską za granicą i postkomunistyczną oligarchią u siebie. W dodatku szczerze odwołuje się do wartości chrześcijańskich. Ale Wiktor Orban nie jest jedynym przywódcą, który może być sojusznikiem Polaków w ich bojach z lewicowymi elitami UE. Z wieloma krajami naszego regionu dzielimy podobne interesy. Nic w tym dziwnego, skoro łączy nas z nimi geografia i historia.
Rumunia jest krajem historycznie bliskim Polsce. W okresie międzywojennym łączyły nas ciepłe relacje. Teraz też tak powinno być. Rumunia, podobnie jak Polska, broni rodziny i chrześcijańskiej tożsamości przed naciskami ze strony propagatorów „małżeństw” homoseksualnych. Rumunia, podobnie jak Polska, przeżywa rozkwit gospodarczy, który jest nie w smak zachodnioeuropejskim wyznawcom tezy o dumpingu socjalnym ze strony nowych krajów Unii. Rumunia, podobnie jak Polska czy Węgry, spotyka się z nieuzasadnioną ingerencją europejskiej biurokracji w jej wewnętrzne sprawy. Rumunia wreszcie, podobnie jak Polska, widzi w Ameryce Trumpa ważnego sojusznika, a nie - jak wielu zachodnioeuropejskich polityków - wroga.
Rumunia jest jednym z filarów Trójmorza i wschodniej flanki NATO. Nasze relacje z Bukaresztem powinny być więc równie gorące, jak nasze relacje z Budapesztem. Problemem naszego regionu zawsze były podziały. Starym krajom UE czy Rosji łatwo było rozgrywać nasz region, dogadując się z osobna z pojedynczymi krajami. Zaczyna to się zmieniać. Brukselska biurokracja zaczyna widzieć, że Węgry mają swojego obrońcę w Polsce, a Polska w Węgrzech. Prężniej zaczyna działać Grupa Wyszehradzka. Powstała inicjatywa Trójmorza. W obliczu solidarności naszego regionu, nacisk na przymusowe przyjmowanie imigrantów okazał się nieskuteczny. Wystarczyła tylko wola polityczna.
Można tylko pomyśleć, jak silny byłby nasz region, gdyby politycznej woli współpracy było więcej. Jak silny byłby zjednoczony sojusz środkowoeuropejski przeciw pomysłom Unii dwóch prędkości. Jak silny byłby taki sojusz przeciwko wszelkim próbom ograniczania konkurencji dla firm zachodnioeuropejskich ze strony firm z naszego regionu. Jak silny byłby taki sojusz przeciwko nieuzasadnionemu mieszaniu się brukselskich biurokratów w wewnętrzne sprawy państw naszej części Europy. Jak silny byłby wreszcie taki sojusz przeciwko próbom narzucania naszemu regionowi rozwiązań z obszaru ideologii multikulturalizmu i gender, słusznie u nas odrzucanych.
Aby scementować taki sojusz, potrzeba woli politycznej. Naszym władzom wydaje się starczać tej woli tylko na specjalne relacje z Węgrami. A przecież Polska mogłaby wykonać pierwszy krok w kierunku innych krajów. Taki krajem mogłaby być właśnie Rumunia. Rumuni mogliby otrzymać od nas wsparcie w ich następnych bojach z europejskimi instytucjami. Polacy muszą tylko otrząsnąć się z potrzeby wiszenia u klamki rządów „wielkich państw”, Niemiec, Francji czy Rosji. Zamiast tego powinniśmy szukać wspólników do wyważania zamykanych przed nami drzwi do narad tych „wielkich”.
Bartosz Bartczak