Nawet regularne uczestniczenie w niedzielnej Mszy św. pozostawia nas głuchymi na słowo Boże. Nie wierzycie? Spróbujcie sobie przypomnieć, o czym była Ewangelia z poprzedniej niedzieli. I nie zależy to wcale od jakości słuchu, ale od nieczułości serca. Pewna kobieta powiedziała mi, że musiała czterdzieści lat czekać, aż Bóg otworzy jej ucho na swoje słowo. Wcześniej uważała Ewangelie za przypowiastki dla dzieci i wcale nie brała ich sobie do serca. Sam też przez wiele lat, uczestnicząc w różnych spotkaniach modlitewnych, katechezach i prelekcjach, przyjmowałem przepowiadanie Ewangelii co najwyżej moralistycznie bądź estetycznie. Potrzeba było grzechu, bólu, smutku i porażki, aby mógł nastąpić cud odzyskania słuchu. Nigdy nie zapomnę kerygmatu, który zakołatał mi w uszach i sercu nowiną: Bóg cię pokochał. Dla ciebie oddał na ukrzyżowanie swego Syna. Chrystus, gdy umierał na krzyżu, myślał o tobie. On przebacza ci grzechy. Chce twej odpowiedzi! Wiem teraz dobrze, że przepowiadanie słowa Bożego to cud odbywający się w dwóch wymiarach. Wymaga Ducha Świętego, który wypełni usta mówiącemu i serce słuchającemu. Czasem ucho otworzy się pod wpływem przesłania faktów, bo Bóg mówi do nas także przez wydarzenia. Pewien znajomy jezuita opowiedział mi o podróży samolotem ze sporą gotówką przy sobie na cele misyjne. Nagle samolot wpadł w nieprzyjemną turbulencję. Zrobiło się groźnie. Wszyscy zostali poproszeni o położenie głowy na kolanach. „W takiej przełomowej chwili – mówił – jedyna myśl, która mnie nie opuszczała, dotyczyła tego, gdzie schowałem pieniądze”. Po wylądowaniu poczuł się jak kandydat do nawrócenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Robert Skrzypczak