Wenezuelczycy muszą uciekać z koszmaru zafundowanego im przez socjalizm. Polacy, którzy również doświadczyli socjalistycznego koszmaru, mogą zaoferować pomoc.
23.08.2018 11:14 GOSC.PL
Jak szacuje ONZ, z Wenezueli uciekło już prawie 2,5 miliona osób. Kryzys migracyjny wywołany problemami tego kraju jest już zatem niewiele mniejszy niż kryzys wywołany wojną w Syrii. A rozmiar kryzysu Wenezuelskiego może jeszcze wzrastać. Niegdyś najbogatszy kraj Ameryki Południowej cierpi głód. Stopa inflacji sięga miliona procent. Żeby kupić rolkę papieru toaletowego, trzeba banknotów wydrukowanych z ilości papieru wielokrotnie większej niż papieru znajdującego się w tej rolce. Problemem jest to, że i tak takiej rolki nie dostanie się w sklepie. Tak jak niczego innego. Chleba, mięsa czy lekarstw. W Wenezueli panują drastyczne niedobory, a na podstawowe produkty trzeba czekać w wielogodzinnych kolejkach. To jest efekt socjalistycznego "eksperymentu", realizowanego w tym kraju od niemal 20 lat.
Socjalistyczne władze Wenezueli nie zamierzają, oczywiście, ustąpić. Na horyzoncie nie widać żadnej woli rezygnacji z utrzymywania tego kraju w socjalistycznym koszmarze. Dlatego dla wielu Wenezuelczyków jedynym rozwiązaniem problemu biedy i głodu jest ucieczka z kraju. Na taki krok zdecydowały się już miliony mieszkańców państwa z „socjalizmu XXI w.”. Celem ucieczki są przede wszystkim Kolumbia i Brazylia. Ale te kraje już zaczynają mówić o ograniczeniach w przyjmowaniu wenezuelskich uchodźców. Dlatego w rozwiązanie kryzysu mogłaby się włączyć Polska.
Polska niesłusznie jest oskarżana o brak empatii dla emigrantów. Główne zarzuty w naszym kierunku padają w temacie imigrantów przybywających obecnie do Europy z dawnych kolonii zachodnioeuropejskich w Afryce czy na Bliskim Wschodzie. Ale oni wcale nie chcą trafić do naszego kraju. Wielu z nich przenosi się do Europy dla wysokich transferów socjalnych. A Polska nie może im ich zaoferować. Co ciekawe, nawet ci bliskowschodni emigranci, którzy znaleźli schronienie w Polsce, przy pierwszej możliwej okazji wyjeżdżali do Niemiec. Emigrantów, masowo napływających w ostatnich latach do Europy przez Turcję czy Morze Śródziemne, do osiedlenia w Polsce można by było skłonić tylko siłą. A właśnie takie rozwiązanie chciała nam narzucić Komisja Europejska w ramach przymusowej relokacji.
Paradoksalnie Polska i tak stała się w ostatnich latach stała się celem imigracji. Ale nie tej samej imigracji, która masowa trafia w ostatnich latach do Niemiec czy Szwecji. Szybki wzrost gospodarczy i historycznie niskie bezrobocie w naszym kraju sprawiły, że polscy przedsiębiorcy musieli zacząć szukać rąk do pracy za granicą. Do naszego kraju przyjechało już kilka milionów Ukraińców. Ale i oni nie wystarczyli, aby zapełnić lukę na polskim rynku pracy. Nad Wisłę sprowadza się więc coraz więcej emigrantów z odległych od nas kulturowo Indii czy Bangladeszu. Nie myśli się jednak o ich poważniejszej integracji z Polakami.
Sytuacja z Wenezuelczykami mogłaby być inna, niż wypadku Hindusów czy Banglijczyków. Decyzja o przeprowadzce do Polski na pewno musiałaby się wiązać poważnymi dylematami. Nasz kraj jest na tyle odległy geograficznie, że przenosiny nad Wisłę musiałyby oznaczać osiedlenie się tu na stałe. A tym samym, wiązałaby się z potrzebą silnej integracji z nową ojczyzną. Jeśli znaleźliby się więc chętni na taką przeprowadzkę, ze strony Polski nie powinno być dla nich problemu. Skoro sprowadzamy emigrantów z odległych Indii czy Wietnamu, dlaczego nie moglibyśmy sprowadzić uchodźców z wcale nie bardziej odległej Wenezueli.
Wenezuelczycy są bliskim nam kulturowo, katolickim narodem. Co więcej, ich wiara katolicka jest często bardziej żywa niż wiara Polaków. Uchodźcy z tego kraju mogliby więc przypomnieć nam o naszej własnej żarliwości katolickiej. Jednocześnie Wenezuelczycy przeżywają właśnie na własnej skórze koszmar, z którego my otrząsnęliśmy się ledwie 30 lat temu. Koszmar socjalizmu. Powinniśmy się więc wykazać zrozumieniem wobec tych ludzi. Co więcej, Wenezuelczycy, którzy doświadczyli socjalizmu, zapewne chętnie by chcieli, tak jak Polacy w latach 90-tych, włączyć się w budowę normalnej gospodarki. Czyli w wypadku ich przyjęcia do Polski, polskiej gospodarki.
Polska jest krajem mocno się starzejącym. W pierwszej kolejności powinniśmy ten problem rozwiązywać poprzez wspieranie dzietności Polaków i stworzenie odpowiednich warunków do powrotu naszych rodaków do ojczyzny. Tych z emigracji zarobkowej i tych, których przodków wysiedlono na Wschód. Ale nawet i wtedy możemy nie obyć się bez imigracji. Ważne, żeby była to imigracja mądrze zarządzana, najlepiej w oparciu o bliskość kulturową. Nawet Izrael, podawany jako przykład sukcesu polityki prorodzinnej w kraju wysokorozwiniętym, jest otwarty na żydowską imigrację.
Polityka migracyjna to jedno z najważniejszych wyzwań dla naszego kraju. Dlatego powinna być przemyślana, zrównoważona, nastawiona na integrację przybyszów w naszym kraju. A nie taka jak dzisiaj, kiedy dziury na rynku pracy łata się przybyszami z odległych nam kulturowo krajów. Jednym z elementów mądrzejszej polityki imigracyjnej powinna być humanitarna odpowiedź na kryzys w Wenezueli. Moglibyśmy zaproponować jej sąsiadom, Brazylii i Wenezueli, włączenie w rozwiązanie kryzysu imigracyjnego. I przyjąć do siebie Wenezuelczyków zainteresowanych ucieczką właśnie nad Wisłę. Ci Wenezuelczycy na pewno nas nie zaleją, ani nie zdominują kulturowo. Mogą za to w przyszłości pomóc w tworzeniu pomostów między szybko rozwijającą się Europą Wschodnią, a szybko rozwijającą się (oprócz dzisiejszej Wenezueli) Ameryką Łacińską.
Bartosz Bartczak