Gdy jeden ze znajomych księży podesłał mi definicję miłości: „Mam ochotę go zabić, ale wciąż odkładam to do jutra”, pomyślałem: „Skąd on o tym wie?”
21.08.2018 11:55 GOSC.PL
Z nieskrywaną złośliwością spoglądam na wielodzietne znajome, spocone rodzinki, które wróciły właśnie z urlopu i uśmiechają się z zażenowaniem mając problem z odpowiedzią na najprostsze pytanie pod słońcem: „I jak tam, kochani? Wypoczęliście?”
Pisałem wielokrotnie, że rodzina jest sportem ekstremalnym, przy którym bledną wyniki zanotowane na Endomondo czy wyczyny śmiałków zjeżdżających na nartach z ośmiotysięczników. To rzeczywistość niedostępna starannie wystylizowanemu w „Barber shopach” środowisku, które „drży jak hipster na widok listka jarmużu” i reaguje alergicznie na widok drącego się wniebogłosy pięciolatka, który na pytanie „Dlaczego tak płaczesz?” z twardą logiką odpowiada: „Bo tak!”
Gdy jeden ze znajomych kapłanów, pracujących od lat z rodzinami, podesłał mi definicję miłości: „Mam ochotę go zabić, ale wciąż odkładam to do jutra”, pomyślałem: skąd on o tym wie?
Przypomina mi się sytuacja z pewnej śląskiej parafii. „I jak wam jest?” – ksiądz zagadnął stojącą przy ołtarzu parę obchodzącą 50-lecie ślubu. Kobiecina nie zdążyła jeszcze otworzyć ust, gdy mąż szczerze wypalił: „Oj, ciężko, księże, ciężko…”. Stał blisko mikrofonu i usłyszał to cały kościół, nic więc dziwnego, że żona zabiła go wzrokiem.
Dwadzieścia lat temu o. Augustyn Pelanowski na wieść, że zamierzamy z Dorotą wstąpić w związek małżeński uśmiechnął się szelmowsko: „No to wam się zacznie. Rodzina jest najlepszą szkołą umierania dla siebie”. I znów mam ochotę zapytać: skąd on o tym wiedział?
Rodzina jest solidną lekcją pokory. Spróbujcie dwojgu nastolatkom cierpliwie wyperswadować, by odłożyli wszystkomające komórki. Mój znajomy po kwadransie gadania do ściany nie wytrzymał i smartfon zabulgotał w falach jeziora.
Czego uczy mnie rodzina? Najtrudniejszej sztuki na świecie: przebaczenia. Dzieci obnażają ogrom mojej pychy i wielkie skoncentrowanie na sobie. Nauczam, przemierzając Polskę wzdłuż i wszerz, że jestem dzieckiem Króla i dziedzicem obietnic, a dzieci wykładając karty na stół wołają: „Sprawdzam!”. Nie muszę chyba pisać, jak bardzo liczę na Boże miłosierdzie…
Wczoraj oglądałem sobie na spokojnie zdjęcia z wakacji (lubię je, bo nie rejestrują całej palety emocji, które targały naszą piątką). I pomyślałem: „Kurcze, jak ja ich wszystkich kocham!”. Dobrze, że moja rodzinka, patrząc na mnie, „wciąż odkłada to do jutra”.
PS. Franek, mój redakcyjny kolega sugeruje współpracownikom: „Nie wpisujcie «urlop wypoczynkowy» ale «taryfowy». Bo skąd wiecie, że wypoczniecie?”
Marcin Jakimowicz