Skamieniałość to w naszej wyobraźni na ogół odcisk czegoś twardego, jak pancerz czy szkielet. Ale zdarzają się wyjątki.
Całe szczęście, że te wyjątki się zdarzają. Bo inaczej niewiele wiedzielibyśmy o tzw. tkankach miękkich, które niezwykle łatwo ulegają rozkładowi. Im starsze pozostałości, tym mniej wyjątków – niestety. Taki na przykład mamut wyciągnięty z wiecznej syberyjskiej zmarzliny. Wiemy dziś nawet, co zjadł na ostatnią w swym życiu kolację. Znamy też insekty, które utkwiły w jurajskim bursztynie, i dziś wiadomo jaki kolor miały ich skrzydła. Wszystko to jednak nic w porównaniu z niedawnym odkryciem z północnego wybrzeża Grenlandii, dokonanym przez grupę dr. Jakoba Vinthera, paleontologa z Uniwersytetu w Bristolu, a opisanym w „Nature Communications”. Nikomu nie przyszłoby z pewnością na myśl, że da się odnaleźć w jakiejkolwiek normalnej skamieniałości pozostałości tkanki nerwowej. Jak bowiem poucza przysłowie, ryba psuje się od głowy. Czyli w istocie od mózgu. I dotyczy to każdego unerwionego zwierzęcia. Dlatego trudno było uwierzyć, że w owej tkance nerwowej da się dostrzec i rozróżnić, a następnie zbadać i opisać oczy owej skamieniałości. Gdy dodamy, że stworzenie odkryte pierwotnie w 1993 roku i nazwane Kerygmachela kierkegaardi grasowało u grenlandzkich wybrzeży pół miliarda lat temu i miało ok. 6 do 25 centymetrów, oczy zaś wielkości ok. milimetra, wiadomość ta dosłownie zapiera dech w piersiach. Kerygmachela miała 11 par odnóży, obłe, posegmentowane ciało i rozszczepiony ogon oraz jedną parę równie rozszczepionych czułków na mikroskopijnej głowie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Magdalena Kawalec-Segond