Po co nam własny lotniczy port międzykontynentalny, jak mamy taki w Berlinie? Po co nam własne prawo, jak mamy to tworzone w Brukseli?
04.06.2018 12:24 GOSC.PL
Po referendum aborcyjnym w Irlandii po internecie krążyła mapka, na której Polska pozostawała jednym z ostatnich państw w Europie, w których do pewnego stopnia chroni się jeszcze prawo dzieci nienarodzonych do życia. Kolorystyka mapki (Polska na czerwono, reszta Europy na zielono) miała chyba nam pokazać, że odstajemy od Europy w prawach dotyczących aborcji. Ale taka argumentacja, wysuwana przez wielu komentatorów, nasuwa skojarzenie z powtarzanym przez wiele mam zdaniem: „jeśli inni skoczą z mostu, ty też skoczysz?”. Jeśli więc inni Europejczycy chcą umożliwiać zabijanie dzieci nienarodzonych, my też powinniśmy?
Duża część polskich polskich polityków czy publicystów swoje rozumowanie bierze chyba tylko z importu. Według nich to Europa powinna decydować o tym, jak w Polsce mają być wybierani sędziowie. To Europa powinna decydować, jak mamy dbać o własną przyrodę. To Europa powinna decydować, jak bardzo niezależni pod względem energetycznym możemy być. To Europa powinna decydować, czy mamy przyjmować imigrantów. Przykładem myślenia importowanego popisał się ostatnio Rafał Trzaskowski, któremu wystarczy, że zyski z międzykontynentalnego portu lotniczego będą uzyskiwały Niemcy. Polska już nie musi.
Niestety, coraz częściej z importem rozumu mamy do czynienia również w kwestiach fundamentalnych, jak prawo do życia. Fakt, że Europa rozmontowuje swoje mechanizmy przynajmniej częściowej ochrony życia dzieci nienarodzonych, jest często argumentem za kopiowaniem takiego działania w Polsce. Ilu polityków Platformy Obywatelskiej przez lata szczerze popierało ochronę życia od momentu poczęcia? A ilu z nich później pojawiło się na „czarnych marszach”? Czy opinia środowisk wyznających importowany z Zachodu feminizm była dla nich ważniejsza niż ich własne przekonania?
Przez lata Polacy uwierzyli, że europejski znaczy lepszy niż inne. Dziś na świecie jest to już opinia raczej niepoważna. W Ameryce pojawiło się nawet powiedzenie: „Europa nie działa nawet w Europie”. U nas taki pogląd wciąż uważa się za populizm. Nasze wejście do UE w 2004 r, porównywane było do przyjęcia chrztu w 966 r. Ale tysiąc lat temu mieliśmy do czynienia rzeczywiście z awansem cywilizacyjnym naszego kraju. Teraz coraz wyraźniejsza jest groźba degradacji cywilizacyjnej. Bo czym innym jest pozwolenie na zabijanie najsłabszych, odcinanie się od korzeni własnej kultury i niszczenie najważniejszej jednostki społecznej jaką jest rodzina?
Świat zaczyna się coraz szybciej zmieniać. Do połowy wieku większość Amerykanów będzie pochodzenia nieeuropejskiego. Co ciekawe, ci „nieeuropejscy” Amerykanie mają często większe zrozumienie dla obrony życia poczętego niż Amerykanie „europejscy”. I w pewien sposób zmiana demograficzna w USA może służyć ochronie życia. Również w Kościele katolickim Europejczycy znaczą coraz mniej. Niedługo może być więcej katolików w Afryce niż w Europie. Prawdopodobnie w liczbie praktykujących katolików Czarny Ląd wyprzedził już Stary Kontynent. Dlaczego więc nawet wśród wierzących Polaków Europa wciąż cieszy się taką estymą?
Europa traci swoje znaczenie na świecie pod względem gospodarczym, militarnym, demograficznym, kulturowym i cywilizacyjnym. Jednak wciąż duża część polskich polityków czy dziennikarzy woli z Unii Europejskiej importować swoje rozumowanie, niż używać własnego, polskiego. Być może wynika to z kompleksów nabytych w czasach PRL. Świadczyć mogą o tym postawy młodego pokolenia, którzy nie pamiętają PRL, ale które Europę poznali na własnej skórze. Młode pokolenie nie tylko gremialnie głosuje na partie mniej lub bardziej eurosceptyczne, ale i przejawia bardziej konserwatywne i patriotyczne postawy niż znaczna część starszego pokolenia. Może więc warto rozpocząć proces wymiany starych elit z importowanymi rozumami, na młode, z rozumami własnej produkcji.
Bartosz Bartczak