Na ulicy - "Mearī" - "Maryja", czyli Matka Boża, w urzędzie - "fujin kyōkai" - "Pani Kościół", w tradycji buddyjskiej "dote sama", "ama sama" lub po prostu shisuta, a podczas wizyty w ogrodzie zoologicznym, w czarnym habicie z półokrągłym welonem z białym rantem wzbudza bardzo często większe zainteresowanie niż obecne tam pingwiny.
Tak na wygląd katolickich zakonnic zazwyczaj reagują Japończycy. Nadal wzbudzają sensację, a z drugiej strony na stałe wpisały się w japońską codzienność, są w szpitalach, domach opieki, szkołach, przedszkolach, ośrodkach dla kobiet ofiar przemocy, niepełnosprawnych i bezdomnych. Wśród ponad 5,5 tys. zakonnic posługujących w Kraju Kwitnącej Wiśni są polskie siostry ze Zgromadzenia Opatrzności Bożej; pracują w Tokio oraz w Aboshi w archidiecezji Osaka.
Zaczynają dzień zwyczajnie, wspólną modlitwą, a później rozjeżdżają się do swoich zajęć. Wieczorem spotykają się ponownie na modlitwie i kolacji. Mają kapelana Japończyka, który odprawia dla nich Msze św. Przyjechały na misje do Japonii w 1976 r. Początkowo korzystały z gościny miejscowych salezjanów, zwłaszcza nestora polskich misjonarzy w tym kraju o. Michała Moskwy. Po opanowaniu trzech alfabetów języka japońskiego: hiragany, katakany i kanji zaczęły pracę w przedszkolach, szkołach i domach opieki. Kilka lat potem japońscy franciszkanie podarowali im posesję niedaleko Shibuya, jednego z wielkich centrów handlowo-rozrywkowych stolicy Japonii, w Tokio-Nakameguro, na której znajdował się budynek klasztoru, kościół pw. św. Michała, należący do parafii Tokio-Meguro, oraz ogród. W kościele odbywają się co niedziela Msze św. po japońsku, niemiecku, a także po polsku. Ponadto zawsze przychodzi grupa Filipińczyków i Wietnamczyków, uchodźców - tzw. "boat people", których Japonia przyjęła do siebie po zakończeniu wojny wietnamskiej. Siostry wspomagają też o. Pawła Janocińskiego, dominikanina, w jego duszpasterstwie japońskiej Polonii. Prowadzą katechezę dla dzieci, przygotowują do sakramentów, organizują dni skupienia.
"Opatrzność Bożą pozwoliła nam dwa lata temu na wybudowanie nowego klasztoru, w czasach gdy sióstr na świecie jest coraz mniej, a klasztory są raczej zamykane niż budowane" - zwraca uwagę siostra przełożona klasztoru Jordana Skakuj, od 34 lat w Japonii. Do 1990 r. pracowała jako pielęgniarka w Domu Dziennej Opieki dla Osób Starszych w Tokio–Nakameguro, a teraz od kilku lat w Domu Opieki dla Osób Starszych w Tokio–Yoga. "Stary klasztor ze starymi murami był pod wieloma względami mało funkcjonalny. M.in. nie było w nim dużej sali do spotkań dla wiernych. Była to jedna z głównych przyczyn, dla których zdecydowaliśmy się na budowę nowego budynku, gdyż chcemy jeszcze bardziej otworzyć się na przybywających do nas ludzi. Ponadto dzięki przebudowie mógł powstać też bardzo potrzebny tutaj parking" - tłumaczy s. Jordana. Obecnie Zgromadzenie Opatrzności Bożej w całej Japonii liczy osiem sióstr w Tokio. Wśród nich jest jedna Japonka i jedna Wietnamka. Cztery zakonnice prowadzą misję w Aboshi koło Osaki.
Siostra Bernarda Kazimiera Pitak w Japonii od 1985 r., pracuje w przedszkolu księży salezjanów w Tokio-Himonia, do którego uczęszcza 400 dzieci. Ponadto uczy religii 150 dzieci w szkółce niedzielnej przy parafii. Pracuje z nią także siostra Mirosława Jamróz, w Japonii od 1984 r. Do 1991 r. pracowała w Domu Prowincjalnym Księży Salezjanów w Yotsuya (Tokio), następnie do 2013 r. w Misji Katolickiej w Aboshi, gdzie siostry prowadziły przedszkole, a od 2013 r. jest w Nakameguro. Przy bramie wjazdowej do przedszkola stoi figura Matki Bożej - Our redī. Zawsze są tam świeże kwiaty a matki zazwyczaj przywożące dzieci w siodełkach na rowerach (rower to główny środek lokomocji japońskich matek) przystają przed figurą i głęboko kłaniając się oddają cześć i szacunek Najświętszej Panience. W przedszkolu prawie wszystkie dzieci nie są katolikami, ich rodzice są najczęściej buddystami i szintoistami. "Relacje z osobami innych religii oparte są na szacunku dla ludzkiego sumienia i innych przekonań. Z sąsiadującej z nami świątyni buddyjskiej (otera) do naszego przedszkola chodziły dzieci buddyjskiego kapłana. Ich ojciec opowiadał, jak jego syn siadał na kolanach i modlił się razem z nim, tylko z tą różnicą, że chłopczyk odmawiał «Ojcze nasz», której nauczył się w u nas w przedszkolu" - mówi s. Bernarda. Po trzyletnim przedszkolu zdarza się, że matki z dziećmi przyjmują chrzest. Ale są to jednostkowe przypadki, gdyż wielokrotnie mimo chęci przyjęcia chrześcijaństwa przeważa lęk przed tym, jak zareaguje na to rodzina czy środowisko.
Jeśli chodzi o edukację, to dla Japończyków liczy się jak najszersze wykształcenie, szeroki wachlarz zajęć, bogata oferta. Jeżeli katolickie przedszkole, szkoła spełnia te wymagania i cieszy się dobrą opinią, szanse, że poślą do niego swoje dzieci są dużo większe. Siostra Agnieszka Wójnowicz, od 10 lat w Japonii, pracuje w franciszkańskiej szkole podstawowej i średniej pw. św. Józefa. "Większość dzieci w klasie pochodzi z rodzin buddyjskich, są nawet muzułmanki, córki buddyjskich kapłanów albo obojętnych religijnie. Troje to chrześcijanie z różnych Kościołów. Jedna z dziewcząt z naszej szkoły poszła na wyższą uczelnię buddyjską, aby zostać mniszką" - mówi s. Agnieszka.
"W kontaktach z Japończykami często jestem pytana, z jakiego kraju pochodzę. Kiedy mówię, że z Polski, najczęściej słyszę, że to kraj Fryderyka Chopina. Zastanawiam się, co powoduje, że Japończycy kochają i uwielbiają polskiego kompozytora, pomimo tak dużych różnic kulturowych. Wydaje mi się, że muzyka Chopina porywa człowieczeństwem i trafia do każdego bez względu na kulturę, a więc i Japończyk znajdzie w niej coś bliskiego swemu sercu. W muzyce Chopina słyszymy radość, smutek a nawet rozpacz, a przede wszystkim miłość, dlatego jest tak przez Japończyków uwielbiany" - tak s. Bernarda wyjaśnia miłość Japończyków do "naszego" Chopina.
Siostra Samaria Yoko Sekiguchi, Japonka, pracuje trzy razy w tygodniu w szpitalu. Skończyła psychologię i prowadzi gabinet porad psychologicznych. Ponadto raz w tygodniu podczas dyżurów nocnych pomaga w ośrodku pomocy dla kobiet, które doświadczyły przemocy w rodzinie. "Przemoc w rodzinie to bardzo duży problem społeczny w Japonii. Tego się na co dzień nie widzi i jest ukrywany. Kobiety doświadczają przemocy fizycznej, psychicznej i seksualnej" - mówi s. Samaria. Siostry współpracują z organizacją pomocy kobietom. Czasami przyjmują kobiety, które doznały przemocy u siebie w klasztorze, nie tylko Japonki, ale także z innych krajów.
Siostry pomagają też bezdomnym, w ciągu tygodnia nawet piętnastu osobom. Japońska bezdomność ma swoją specyfikę. Są wśród nich ludzie, którzy utracili pracę w innym regionie Japonii i przyjeżdżają, aby znaleźć ją w Tokio. Niektórzy pracują dorywczo, inni są upośledzeni, a jeszcze inni nie wytrzymali japońskiego stylu życia i po prostu chcą inaczej żyć. Ale są i tacy, którzy w duchu japońskiej "kultury wstydu", gdy ich firma zbankrutowała, uciekli od rodziny i środowiska.
Wśród codziennych problemów siostry wymieniają przede wszystkim gorące i parne lato, ale i chłodne zimy, które szczególnie odczuwane są w domach zbudowanych z delikatnych, lekkich elementów, zazwyczaj bez izolacji. "Jak nie ma problemów, to znaczy, że źle się dzieje. Japończycy są bardzo życzliwi, gotowi do pomocy, szczególnie gdy chodzi o język. Tam gdzie pracujemy, spotykamy się z uznaniem, choć często trudno odczytać, co do końca myślą" - mówią zgodnie.
"Chodzimy w habitach. Widzą, że jesteśmy poświęcone Bogu i traktują nas z wielkim szacunkiem. W środowisku, w którym ja pracuję kobiety pochodzą z różnych środowisk i są różnych religii albo obojętne religijnie. Większość pyta nas o naszą wiarę, Jezusa, krzyż na naszych piersiach. Symboliką naszego stroju prowokujemy do rozmowy i refleksji. Niekiedy na ulicy mówią: o, idzie «Maryja» - «Matka Boża». W Polsce nikt by tak o nas nie powiedział, a tu, proszę bardzo, jesteśmy utożsamiane z naszą Matką Najświętszą" - mówi siostra Sylwestra Mazurek, "nestorka" wśród sióstr, jako pierwsza przyjechała przed 34 laty do Japonii. Była wychowawczynią i dyrektorką przedszkola katolickiego w Aboshi w diecezja Osaka, uczyła w sobotniej szkole przygotowując dzieci do I Komunii św. oraz dorosłych do chrztu św. Od 2013 r. w Tokio, tak jak s. Samaria pomaga kobietom, które doświadczyły przemocy.
W Japonii przedstawicie każdej religii spotykają się z wielkim szacunkiem, czy jesteś buddystą, czy chrześcijaninem czy innej wiary. "Nasi sąsiedzi, którzy nie mają żadnych związków z chrześcijaństwem są bardzo życzliwi. Np. jedna z naszych sąsiadek regularnie przynosi nam jajka. Często ktoś przychodzi do naszego kościoła i zapytany dlaczego, odpowiada, że czuje tu obecność Boga i chce się pomodlić. Cieszą się z naszej obecności tłumacząc sobie, że dzięki temu czuwa nad nimi najwyższa siła" - mówi s. Jordana. Obok klasztoru są świątynie: szintoistyczna, buddyjska, protestancka-baptystów i anglikańska. Od buddyjskich mnichów otrzymały kiedyś mandarynki, z których zrobiły dżem. Odwdzięczając się, zaniosły im upieczone przez siebie ciasto.
Jak zauważają, w środowisku pracy wzbudzają większe zaufanie niż inni. Ludziom łatwiej się wobec nich otworzyć i zwierzyć, szczerze powiedzą, co myślą i czują. "Nasza polska otwartość i szczerość jest mile widziana. Nie akceptują, gdy się na siłę ich naśladuje. Trzeba być autentycznym i sobą. Najważniejsze jest nie tyle, co się robi, ale być wśród ludzi. Nasza praca ma wielki chrześcijański sens, gdyż niejednokrotnie prowadzimy ludzi do wiary i Kościoła" - zapewnia s. Jordana.
Mówiąc o wierze Japończyków, siostry wskazują na jej synkretyzm i silne przywiązanie do tradycji szintoistycznej i buddyjskiej. W sumie większość z nich wierzy w bliżej nieokreślonego Boga. Z drugiej strony są bardzo otwarci na duchowość innych religii, ale przy ewentualnej zmianie wiary trudno im się zdecydować, ponieważ nie chcą podejmować głębszych zobowiązań. Czasami obawiają się rodziny, środowiska, jak one przyjmą ich chrześcijaństwo. Wielu uważa się też za chrześcijan serca, ukończyli katolickie szkoły, wprost mówią, że duchowo czują się wyznawcami Chrystusa, ale nie chcą podjąć decyzji o przyjęciu chrztu świętego.
Siostry zwracają uwagę, że Kościół w Japonii od początku był wspierany przez misjonarzy, ale teraz chce bardziej stanowić o sobie samym. Nie chce być traktowany jako "kolonia", miejscem narzucania europejskiej tradycji i kultury. Obawiając się wyższości kultury europejskiej nad japońską, domagają się większego szacunku dla tego, co rodzime. Ponadto japońskie chrześcijaństwo stale zmaga się z problemem inkulturacji. "Na chrześcijaństwo Japończycy patrzą nadal jako na twór europejski, a chcieliby, aby Kościół miał bardziej ich rodzime oblicze. Dlatego ważna zasada: w żadnym wypadku nie należy patrzeć na nich z góry, ale po partnersku" - podkreśla s. Agnieszka.
Zdaniem sióstr i większości misjonarzy pracujących w Kraju Wschodzącego Słońca, męczennicy japońscy z XVII w. oraz bł. Justo Takayama Ukon powinni stać u fundamentów Kościoła w tym kraju. "Nie chodzi tylko o kulturę, ale o przekazywanie słowem i świadectwem wiary oraz sięganie do źródeł wiary" - uważa s. Agnieszka.
W Japonii bardzo popularna jest św. Matka Teresa z Kalkuty, ponieważ zajmowała się ubogimi. Bardzo aktywne jest w tym kraju założone przez nią Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości. Ponadto ogromnym szacunkiem cieszy się o. Zenon Żebrowski, towarzysz św. Maksymiliana Kolbego, nazywany bratem Zeno od japońskiego słowa "zennō" – wszechmocny, który po II wojnie światowej zajął się organizowaniem sierocińców dla japońskich dzieci i zakładaniem osiedli dla bezdomnych. W tym dziele wspomagała go służebnica Boża Elżbieta Satoko Kitahara, która wraz z innymi wolontariuszami-katolikami pomagała wielu ludziom dotkniętym wojennym kataklizmem, szczególnie chorym, sierotom i biedakom.
Jak zauważa s. Agnieszka, Kościół w Japonii nie ma jeszcze świętego wyznawcy, a jest ich dużo i są nieznani. Dla niej jednym z nich jest Takashi Nagai - lekarz radiolog, żołnierz, pisarz, bohater narodowy, żyjący w Japonii w latach 1908-1951. Przeżył głębokie nawrócenie i przyjął chrzest w katedrze Urakami w Nagasaki. Był znanym uczonym, kochającym mężem i ojcem dwójki dzieci, kiedy na Nagasaki 9 sierpnia 1945 r. została zrzucona bomba atomowa. Pomimo osobistego doświadczenia utraty ukochanej żony oraz całego koszmaru zniszczeń i cierpień po wybuchu jądrowym, zaangażował się w pomoc innym. "Bomba atomowa wybuchła nad katedrą. Katolicy nie mogli tego zrozumieć i pytali dlaczego mówiąc, że to kara za grzechy. On tłumaczył, że wszyscy, którzy zginęli złożyli w ten sposób ofiarę taką samą jak Chrystus. Koniec wojny ogłoszono na 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcie NMP. Dla niego to był też znak" - mówi s. Agnieszka.
Siostry marzą przede wszystkim o japońskich powołaniach. Cieszą się, że jest wśród nich siostra Helena z Wietnamu, która za dwa lata złoży profesję wieczystą. Teraz podjęła studia pedagogiczne ze specjalizacją przedszkolną. Ponadto co dzień modlą się, aby cała Japonia się nawróciła na chrześcijaństwo, z cesarzem na czele.
Chciałyby też, aby rozwijał się kult Miłosierdzia Bożego, którego wielkimi czcicielami są obok Polaków, Filipińczycy i Wietnamczycy. Liczą, że niedługo powstanie u nich sanktuarium jemu poświęcone. S. Agnieszka zwraca uwagę, że choć obraz Jezusa Miłosiernego niezbyt przemawia do Japończyków i ich kultury, to jest on obecny w coraz większej liczbie kościołów, m.in. w katedrze tokijskiej, która niedawno została uznana za sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Przypomina, że Centrum Miłosierdzia Bożego w Japonii prowadzi japońskie małżeństwo, a co roku w Niedzielę Miłosierdzia Bożego do ich kościoła przychodzi ok. stu osób.
"Kierujemy się Bożą ufnością i wierzymy w Opatrzność Bożą. Wiele zgromadzeń zakonnych zamyka swoje placówki, a my budujemy. Myślę, że dołączą do nas jeszcze współsiostry z Polski" - mówi z nadzieją s. Joradana.
*
Zgromadzenie Sióstr Opatrzności Bożej założyła w 1857 r. w Lwowie matka Marcjanna M. Antonina Mirska (1822-1905) przy współudziale metropolity lwowskiego abp. Łukasza Baranieckiego i księżnej Leonowej Sapieżyny. Zatwierdzenie papieskie od bł. Piusa IX siostry uzyskały w 10 lat później. Od początku zajmowały się pracą wychowawczą i opiekuńczą wśród dzieci i młodzieży, przede wszystkim wśród dziewcząt, doświadczanych różnymi zagrożeniami i ubogich. Po II wojnie światowej, w wyniku zmiany granic Polski, musiały opuścić Lwów i Kresy i przenieść się do Polski w jej dzisiejszych granicach. Obecnie mają swe placówki w prawie 30 miastach w naszym kraju oraz 11 w Japonii, Kamerunie, Szwajcarii, we Włoszech i na Ukrainie.