„Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał”. J 2,15
Ten fragment pokazał mi, że wszystkie emocje są „Boże” i wściekłość czy kłótnia wcale nie musi być czymś z założenia złym. Nauczyłam się, że emocje nie dzielą się na dobre i złe. One po prostu są. To, że odczuwamy złość lub chce nam się płakać, nie jest dziełem przypadku, który powinniśmy zignorować. To część nas, którą mamy prawo wydostać na zewnątrz. Oczywiście nie chodzi tu o bezsensowne wpadanie w furię, ale o umiejętne wykorzystywanie palety emocji, które mamy, do stawania w szczerości. Szczególnie ostatnio odkrywam to na modlitwie. Nauczyłam się, że Bóg nie chce wysłuchiwać ode mnie w kółko idealnych formułek, w które układam słowa, tak jak wydaje mi się, że będą brzmiały najlepiej. On jest gotowy przyjąć moją złość, zawód, niepowodzenie w różnych sprawach – wszystko. I myślę, że woli szczere narzekanie i wybuch emocji od sztucznego: „Nie, nie, jest OK, wytrzymam”. Modlitwę „Jezu, ufam Tobie” poszerzam zależnie od sytuacji, czasem o przyznanie się do małej wiary, czasem o narzekanie, że nie jest tak, jak bym chciała, ale kocham i ufam mimo to. Myślę, że taka modlitwa pogłębia moją relację z Bogiem – w końcu rozmawiając z prawdziwym przyjacielem, nie powtarzamy przy każdym spotkaniu: „Witaj, szanowny Tomku, wiem, że wszystko będzie dobrze”. W prawdziwej przyjaźni nie boimy się pokazać wszystkiego, co naprawdę dzieje się w naszym wnętrzu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Joanna Ziemiańska