W ciągu 2 godzin zostało mi pokazane tyle, ile trzeba zbłąkanej duszy do uwierzenia w istnienie szatana i opiekuńczej Matki Bożej.
Przez większość mojego dotychczasowego życia żyłam z dala od Boga. Wychowałam się w rodzinie niepraktykującej swej wiary, a może i niewierzącej. Mury kościele opuściłam zaraz po bierzmowaniu. Starałam się żyć według własnych zasad i tych wpojonych w domu rodzinnym, w których nie było miejsca na Boga i wiarę.
Jednak coś mnie pociągało w tym, co "nieziemskie". Stałam się łatwym łupem dla złego ducha i dość szybko zaczęłam wchodzić w praktyki okultystyczne. Kolekcjonowałam coraz to nowsze cukierki złego, takie jak reiki, joga, bioenergoterapia, jasnowidztwo, czytanie z ręki, wróżenie itd. Może to zabrzmi dziwnie, ale szukałam wtedy sensu życia, przeczytałam mnóstwo "mądrych" książek, które tylko mnie utwierdzały w tym, że idę w dobrym kierunku i otrzymam to, czego poszukuję. Idąc tą drogą przez wiele lat, nie spotkałam odważnej osoby wierzącej, by mi powiedziała, że jest to droga na zatracenie wieczne. Gdy miałam prawie 40 lat byłam wrakiem człowieka, zarówno w wymiarze fizycznym, jak i duchowym.
I wtedy zdarzył się cud. Teraz tak to mogę określić. Byłam przerażona, gdyż w ciągu 2 godzin zostało mi pokazane tyle, ile trzeba zbłąkanej duszy do uwierzenia w istnienie szatana i opiekuńczej Matki Bożej, co zaskutkowało natychmiastowym nawróceniem.
Po spotkaniu z księdzem egzorcystą i opowiedzeniu mu czym się zajmowałam i co się wydarzyło, dostałam kilka dni na przygotowanie się do spowiedzi z całego życia. Czas oczekiwania na spowiedź był dla mnie wiecznością, gdyż wtedy rozumiałam już, że gdybym w takim stanie umarła, to prawdopodobnie trafiłabym do piekła.
Gdy nadszedł czas spowiedzi, stało się coś nadzwyczajnego. Wypowiadałam swoje grzechy, a łzy same ciekły mi z oczu. Dostałam też wewnętrzną wizję swego serca. Widziałam coś na kształt martwej białej bryły z łuskami. Za każdym razem, gdy wypowiadałam swój grzech, jedna z tych łusek odpadała. Spowiedź trwała dość długo, a te łuski - jedna po drugiej - odpadały i odpadały. Gdy skończyłam wyznawać swoje winy, nie było już tej zimnej bryły, a zostało coś maleńkiego i pulsującego czerwonym płomykiem. To było moje serce.
Odczułam też to, czego poszukiwałam przez te 40 lat. Było to uczucie Bożego pokoju w sercu. Miałam wrażenie, że dopiero się narodziłam. Moje wzruszenie spotęgowało się, gdy poczułam ciepło dłoni i zobaczyłam, jak na moich oczach odzyskują normalną barwę ciała. Od czasów szkoły podstawowej miałam odmrożone ręce i ich kolor był czerwonawy.
Poczułam że Bóg, którego nie znałam do tej pory, uzdrowił mi duszę i ciało jednocześnie. Miałam wrażenie, że w końcu znalazłam dom i że jest ktoś, kto się o mnie troszczy.
To było 11 lat temu. Jeszcze przez długi czas, gdy klękałam do kratek konfesjonału, moje dłonie robiły się gorące, a łzy same spływały z kącików oczu. Dla mnie było to tylko potwierdzenie tego świadomego, pierwszego spotkania z Bogiem po latach tułaczki i Jego wielkiego miłosierdzia.
Ela