O słabościach Kościoła w Europie, kwitnącym chrześcijaństwie w Azji i Afryce, nawracaniu się muzułmanów oraz silnej wierze Podlasia opowiada abp Tadeusz Wojda.
Marcin Jakimowicz: Europa jest jeszcze pępkiem świata? Kościoła?
Abp Tadeusz Wojda: Problemem Europejczyków jest to, że są zbyt skoncentrowani na sobie. Reszta świata interesuje ich o tyle, o ile przyczynia się to do ich rozwoju, przede wszystkim materialnego. Rzym jest centrum Kościoła, to nie uległo zmianie. A jednak, ponieważ w dzisiejszej Europie stale zmniejsza się liczba wierzących katolików, światła reflektorów powinniśmy skierować na Amerykę Łacińską, a jeszcze bardziej na Azję. Nawet z przyczyn demograficznych. Jeśli przyjmiemy, że na świecie żyje 7 mld ludzi, to w samych Indiach i Chinach mieszkają 3 miliardy. Kościół z nadzieją spogląda na Wschód. Tam chrześcijaństwo rozwija się w szybkim tempie, choć wielkie religie czy systemy społeczne, jak hinduizm, buddyzm czy islam, skutecznie chcą zahamować ten wzrost.
Czytam dane Episkopatu Korei Południowej, z których wynika, że 18 proc. koreańskich katolików stanowią dwudziestoletni mężczyźni, a ponad połowa księży nie przekroczyła 50. roku życia. Katolicy stanowią już 10,1 proc. ludności kraju i wciąż ich przybywa…
To prawdziwy fenomen. To wyjątkowy młody Kościół. W II połowie XVIII wieku dotarły do Korei pierwsze teksty nestoriańskie w języku chińskim. W 1784 r. wydarzyła się ciekawa rzecz: grupa świeckich studiujących te teksty tak się nimi zachwyciła, że postanowiła wysłać do Pekinu kogoś, kto przyjąłby chrzest i przeszczepił na ich ziemię chrześcijaństwo.
Oddolna inicjatywa…
I to jest w tym najpiękniejsze! W 1784 r. świeccy posłali swego człowieka do Chin, by został ochrzczony. Bóg zaczął od małej grupki wiernych. To fenomen wspólnoty Kościoła, która często zaczyna się od drobinki, maleńkiego zaczynu, niewielkiej grupki ludzi. Dopiero po 10 latach przybyli tu pierwsi misjonarze. Wspólnoty powstawały jak grzyby po deszczu, do tego stopnia, że dziś to jeden z najbardziej chrześcijańskich krajów Azji (po Timorze Wschodnim, gdzie mieszka ponad 90 proc. katolików, i Filipinach – 65 proc.).
Jeszcze 50 lat temu katolicy stanowili zaledwie 1 proc. społeczeństwa, a dziś już 10,4 proc. (5,5 mln). Ich liczba stale wzrasta…
To prawda. Niektórzy mówią nawet o 12 proc. katolików. Fenomen wzrostu w Korei polegał na tym, że Kościół odpowiedział na problemy społeczne ludności. Występował przeciwko rządom junty wojskowej, domagał się praw obywatelskich. Dzięki temu zdobył serca Koreańczyków. Przełomowym momentem był 1989 r., gdy przyleciał tu po raz drugi papież Polak. Na spotkanie przyszło niemal 7 mln wiernych. W tamtym roku nawróciło się 350 tys. ludzi. Każdego roku czyni to ponad 100 tys. osób. Byłem w tym kraju dwukrotnie i widziałem, że dla Koreańczyków przystąpienie do Kościoła jest rodzajem nobilitacji, prestiżu.
A w sąsiednich Chinach? Niektórzy żartują, że nawet Pan Bóg nie wie, ilu modli się tu katolików…
Tu wszystko jest pod kontrolą Stowarzyszenia Patriotycznego i Komunistycznej Partii Chin. Wedle ich danych jest około 6 mln katolików, ale uwzględniają one tylko Kościół patriotyczny. Ze względu na prześladowania nie można prowadzić statystyk, ale w watykańskiej kongregacji przyjmowaliśmy, że w Chinach modli się ok. 30 mln katolików.
Młodzi Chińczycy na ŚDM-ie nie chcieli pokazywać twarzy. Dlaczego?
Bo lęk towarzyszy im na co dzień. Nie ma już może formy przemocy fizycznej, jaka przez lata towarzyszyła Kościołowi podziemnemu, ale jest nieustanny nadzór, kontrola, inwigilacja, zastraszanie. Stolica Apostolska zawsze podkreślała jedność Kościołów patriotycznego i podziemnego.
Siedząc przez lata w statystykach, nie martwi się Ksiądz Arcybiskup o przyszłość Kościoła?
Nie. Absolutnie się nie boję.
My zazwyczaj spoglądamy przez pryzmat belgijskich kościołów zamienianych na puby. To dobra perspektywa?
Nie za bardzo. Zachód, zżerany przez libertynizm, materializm, neopogaństwo i wszechobecną poprawność polityczną, kompletnie się pogubił, zatracił punkt odniesienia. W niektórych miastach Europy zakazuje się nawet stawiania szopek czy choinek. W Anglii kartki „Merry Christmas” zastępowane są przez dziwaczne życzenia z okazji przesilenia zimowego, enigmatycznego Święta Światła… Absurd. Co ciekawe, powołując się na poprawność polityczną, zamyka się usta jedynie chrześcijanom. Przemoc muzułmanów jest tuszowana.
GN 3/2018