Patrząc na bezpodstawny entuzjazm niektórych polskich polityków wobec Emmanuela Macrona, można się zastanawiać, czy nie są oni politykami do Polski tylko delegowanymi.
27.10.2017 15:25 GOSC.PL
Dyskusja o pracownikach delegowanych przypomina trochę wiadomości z radia Erewań. Sprawa wygląda inaczej, niż opisuje to większość zainteresowanych. Znaczna pracowników delegowanych za granicę, to osoby zarabiające nie najgorzej, nie stanowiący specjalnej konkurencji dla miejscowych. Co więcej, obok Polski, najwięcej pracowników w zagraniczne delegacje wysyłają Francuzi czy Niemcy.
Wyraźnie już widać, że forsowana przez Emmanuela Macrona dyrektywa unijna dotycząca pracowników delegowanych niewiele pomoże francuskim pracownikom. Można już zakładać, że działania prezydenta Francji mają znaczenie tylko PR-owe. Podobnie jest zresztą z jego hucznie zapowiadanymi reformami. Mało który ekonomista wierzy dzisiaj w ich pozytywny wpływ na francuską gospodarkę.
Kto chociaż chwilę poświęcił na obserwacje francuskiej sceny politycznej w ostatnim czasie, od razu mógł się zorientować, jaką wydmuszką był Emmanuel Macron. Polityk bez doświadczenia i właściwości, za to ze stażem pracy w świecie wielkiej finansjery. Wymyślony tylko po to, aby do władzy nie doszła Marine Le Pen.
Po jego zwycięstwie w euforię wpadli wszelkiej maści euroentuzjaści. Populizm miał zostać ostatecznie pokonany przez „oświecony liberalizm”. Jednak jego pomysły na reformę Unii Europejskiej okazały jednak się tak niepoważne, że mogły wywołać entuzjazm tylko brukselskich biurokratów. W największym uproszczeniu, jego pomysłem na reformy jest olbrzymi transfer niemieckich pieniędzy na południe Europy, w tym do Francji.
W Polsce Emmanuel Macron znalazł mimo wszystko swoich entuzjastów. Według nich, nowy prezydent Francji ma być batem na PiS. Polacy przestraszeni tym, że Macron zabierze Polsce pieniądze unijne, obalą rząd Beaty Szydło i przywrócą do władzy polskich liberałów. Jednak brak takiemu rozumowaniu logiki. Gdyby Francuzi chcieliby otrzymywać z Unii więcej pieniędzy kosztem Polski, to czy rzeczywiście rząd PO by temu zapobiegł? Kto wie, czy jej politycy nie przystaliby z entuzjazmem na francuskie propozycje.
Zarówno Macron, jak i jego entuzjaści w Polsce, popełniają zasadniczy błąd. Bogactwo kraju nie bierze się z transferów zagranicznych. Gdyby tak było, potęgami gospodarczymi byłyby kraje Afryki. Realizacja planu Macrona może doprowadzić do zamiany Francji w olbrzymią Sycylię, odbiorcę transferów socjalnych z północy (czyli przede wszystkim z Niemiec). Ciekawe, czy polscy entuzjaści Macrona chcieliby, żeby Polacy płacili na „francuską Sycylię” albo chcieli uczynić z naszego kraju „Sycylię polską"...
Bartosz Bartczak