Premier Katalonii, Carles Puigdemont, usiłuje grać z rządem w Madrycie w kotka i w myszkę. W rezultacie jego walka o niepodległość Katalonii staje się coraz bardziej operetkowa. Operetka może jednak zakończyć się tragedią.
Zaczęło się od farsy. Premier Puigdemont ogłosił triumfalnie niepodległość w katalońskim Parlamencie, by po chwili ją bezterminowo zawiesić. Premier Hiszpanii Mariano Rajoy poprosił władze Katalonii o samookreślenie, czy ogłosiły niepodległość, czy też nie. Od tego czasu trwa groteskowa korespondencja między rządami. Puigdemont kluczy i gra na czas, jakby nie zauważając, że czas nie pracuje na jego korzyść. Codziennie z Katalonii uciekają bowiem kolejne firmy. Już ponad siedemset przeniosło swe siedziby do innych regionów Hiszpanii. Oznacza to w najbliższym czasie katastrofalny spadek wpływów z podatków i obniżenie poziomu życia w Katalonii. Im dłużej trwa niepewność, tym mniejsze poparcie będą mieć separatyści. Dlatego Madryt się nie spieszy z zawieszeniem autonomii.
Myślę, że w całym tym konflikcie należy podkreślić dwie rzeczy, które zwykle umykają zagranicznym komentatorom. O pierwszej trafnie powiedział niedawno Joaquín Sabina, znany w Hiszpanii poeta i pieśniarz: „to nie jest konflikt pomiędzy Hiszpanią i Katalonią, tylko między Katalonią i Katalonią”. Separatyści usiłują zagranicą przedstawić Katalończyków jako monolit żądający niepodległości. Tymczasem jest to społeczeństwo dramatycznie podzielone. Obnażył to niedawno premier Hiszpanii, gdy zapowiedział, że nie zawiesi rządu autonomicznego, jeżeli ten natychmiast ogłosi wybory w Katalonii. Separatyści nie mają jednak takiego zamiaru, bo obawiają się, że nie zdobyliby teraz poparcia większości Katalończyków. Dla nich najwygodniej byłoby sprowokować Madryt do policyjnej interwencji, do czego Mariano Rajoy bynajmniej się nie kwapi.
Drugi mało widoczny z zagranicy aspekt katalońskiego konfliktu to skrajna lewicowość ugrupowań walczących o niepodległość Katalonii. Przywykliśmy uważać nacjonalizm za cechę prawicy. Tymczasem w Katalonii większość nacjonalistów to wręcz antysystemowi lewacy, którzy zawarli tylko taktyczny sojusz ze słabszymi od siebie centrowymi i prawicowymi nacjonalistami. Gdyby Katalonia uzyskała niepodległość, bardzo prawdopodobna byłaby natychmiastowa wewnętrzna rewolta i proklamowanie Ludowej Republiki Katalonii. I to jest prawdziwa przyczyna masowej ucieczki z Katalonii banków i przedsiębiorstw. Biznes kataloński nie boi się hipotetycznej wojny domowej, tylko upaństwowienia na wzór kubański, do jakiego szykują się niepodległościowe „jastrzębie”. Nieprzypadkowo flaga separatystów, tzw. estelada, nawiązuje swym wyglądem do flagi Kuby.
Puigdemont znalazł się w pułapce. Katalońscy lewacy wyznaczyli mu już rolę do odegrania w historii. Jeśli pójdzie na kompromis z Madrytem, ogłoszą go zdrajcą i pachołkiem Hiszpanii. Jeśli będzie bezkompromisowy i Hiszpania wsadzi go do więzienia, ogłoszą go niewinną ofiarą i męczennikiem katalońskiej sprawy. Jeśli jakimś cudem wywalczy dla Katalonii niepodległość, zmiotą go ze sceny po kilku miesiącach, tak jak Lenin zmiótł ze sceny Kiereńskiego, premiera Rosji po rewolucji lutowej.
Leszek Śliwa Zastępca sekretarza redakcji „Gościa Niedzielnego”. Prowadzi także stałą rubrykę, w której analizuje malarstwo religijne. Ukończył historię oraz kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim. Przez rok uczył historii w liceum. Przez 10 lat pracował w „Gazecie Wyborczej”, najpierw jako dziennikarz sportowy, a potem jako kierownik działu kultury w oddziale katowickim. W „Gościu” pracuje od 2002 r. Autor pierwszej w Polsce biografii papieża Franciszka i kilku książek poświęconych malarstwu.