Biały mężczyzna z Polski obnoszący się ze swoim katolicyzmem wykluczył innych napastników marzących o tytule króla strzelców eliminacji.
Stało się. Polska przegrała i znalazła się w izolacji. Nacjonalizm zatriumfował, a Europa się z nas śmieje.
Dla uciechy stadionowych bandytów skonfliktowaliśmy z się z Rumunią (koniec Trójmorza), Kazachstanem (zapomnijcie o Nowym Jedwabnym Szlaku), Danią (którędy pobiegnie teraz gazociąg z Norwegii?), a nawet Armenią i Czarnogórą. W przypadku Danii mogło się wydawać, że Polska potrafi zachować się przyzwoicie, ale ostatecznie także Duńczycy padli ofiarą wykluczenia. Okazało się, że spotkanie w Kopenhadze było jedynie pozornym gestem. A jeśli nawet wynikał on z dobrej woli, to późniejsze zachowanie Polski zrujnowało wypracowane z trudem pojednanie. W dodatku biały mężczyzna z Polski obnoszący się ze swoim katolicyzmem wykluczył innych napastników marzących o tytule króla strzelców eliminacji. Słabym pocieszeniem jest to, że we wtorek wieczorem klasyfikacja strzelców może się zmienić. Jeśli się nie zmieni, okaże się, iż ofiarą polskiego piekiełka padną też relacje z Portugalią.
Nawiasem mówiąc, wspomniany napastnik nie jest wyjątkiem. Reprezentacja złożona jest wyłącznie z białych mężczyzn. Może nie wszyscy epatują religijnością, ale nie widziałem, żeby którykolwiek wsparł czarny marsz. W kadrze panuje kultura maczyzmu i nacjonalizmu. Dość powiedzieć, że na zawodnika, który chciałby pojawić się na boisku, wywierana jest presja, żeby założył koszulkę z symbolem, który regularnie pojawia się na marszach niepodległości i innych imprezach „prawdziwych Polaków”.
Nie ma się co łudzić, rząd nie zrobi z tym porządku. Jest zakładnikiem kiboli. Od piętnowania patologii i walki z nimi wygodniejsze jest budowanie poparcia na bazie rozbudzonych nacjonalistycznych emocji. To zresztą nie tylko kwestia wygody. Rządzący cieszą się z tego, że reprezentacja jedzie do Rosji.