– Czy objawienia zmieniły coś w twoim życiu? Ljubjica rozkłada ręce: – Babcia regularnie chodziła na Mszę i odmawiała Różaniec. Mama i ja tak samo. A tu nagle przychodzi Gospa i wypala: „Chodźcie na Mszę i odmawiajcie Różaniec”. Przecież to nic nowego.
Twarda ziemia
Zmiany, zmiany. Gdy byłem tu przed dwunastu laty, zastałem wieś, której ulice zmieniały się w jeden wielki sklep, a na polach wśród winnic zaczęły wyrastać hotele. Dziś to już spore miasteczko, w którym na co dzień pracuje około 10 tys. ludzi. Dla wielu to właśnie te wszechobecne neony i tony gipsowych figurek Matki Boskiej są przeszkodą nie do przeskoczenia. Ale nie to jest istotą Medjugorja. Medjugorje pozostaje proste. Tak jak opowieść mieszkającej tu z dziada pradziada Ljubjicy Boby: – Czy objawienia zmieniły coś w twoim życiu? – Z mamą i babcią chodziłyśmy na Mszę i odmawiałyśmy Różaniec. A tu nagle przychodzi Gospa i wypala: „Chodźcie na Mszę i odmawiajcie Różaniec”. Przecież to nie żadna nowość.
Kamień na kamieniu
Ludzie Hercegowiny są twardzi jak ziemia, na której wyrośli. „Herceg-Bosno srce ponosno” – śpiewa o „tutejszym dumnym sercu” Marko Perković. Przebijamy się przez tłumy. Nad nami powiewają flagi 61 krajów.
Trwa kazanie. „Pokój, pokój, pokój. Czy można w innych słowach streścić przesłanie Medjugorja?” Nie znajdziecie tu żadnych duchowych fajerwerków. Różaniec za Różańcem. Eucharystia. Adoracja. Nic nowego pod słońcem. A jednak co chwilę widzę zapłakane twarze. Dlaczego? „Bo Medjugorje to modlitwa w koncentracie” − śmieje się Wiesiek Jindraczek, człowiek, który został tu cudownie uwolniony od narkotyków. Od 17 lat można go zastać w tym samym miejscu. Pomaga przy zakrystii.
Z głośników płyną słowa: „Wznoszę swe oczy ku górom…”. Ludzie podnoszą głowy, spoglądając na zielony Križevac. Tak, MladiFest ma w sobie coś z ŚDM-u. Tłum faluje (o ile to w ogóle możliwe przy 45 stopniach i hektolitrach potu wsiąkających w ziemię). Kończy się Msza, a do zakrystii wraca szpaler… 460 kapłanów. Robi wrażenie…
– Mieszkańcy Hercegowiny księży szanują, a franciszkanów kochają – uśmiecha się Wiesiek. − Bracia św. Franciszka przetrwali tu lata niewoli tureckiej, często oddając za Chrystusa życie. Kiedyś jeden z kapłanów wymieniał rodzaje ich śmierci: ugotowanie, obdzieranie ze skóry…
To uboga ziemia. Przyjeżdżamy od południa, z Neum (to paseczek wybrzeża, który przypadł Bośni i Hercegowinie). Nie przedzieramy się przez krainę meczetów, które już w Sarajewie wyrastają jak grzyby po deszczu. W Hercegowinie mieszkają Chorwaci. Mijamy szachownice i graffiti uwielbianego tu Hajduka Split. Bieda. Ogromny przeskok po bogatej Dalmacji, obleganej przez zajadających grillowane ośmiornice niemieckich turystów. Napisy na tabliczkach są dwujęzyczne, ktoś zamalował jednak dokładnie wszystkie nazwy napisane cyrylicą. Bałkańska beczka prochu. Bośnia i Hercegowina to dziwny twór. Po umowie w Dayton postanowiono utworzyć tu „bałkańską Szwajcarię”. Podzielono kraj na etniczne regiony. Powstały posiadająca sporą autonomię Republika Serbska, Federacja Bośni i Hercegowiny oraz znajdujący się pomiędzy nimi Dystrykt Brczko. Niezły tygiel.
− W Medjugorju nie mówi się o wojnie. − opowiada Wiesiek. – Słowem, które słyszysz najczęściej, jest „pokój”. Mir.
Ledwie wypowiedział te słowa, tłum zaczyna śpiewać: „Daruj nam mir”.
Marcin Jakimowicz