Prezes PZPS Jacek Kasprzyk zaapelował, by po odpadnięciu polskich siatkarzy w barażach o ćwierćfinał mistrzostw Europy nie mówić od razu o dymisji trenera Ferdinando De Giorgiego. Widzi wiele negatywów, ale chce usłyszeć analizę szkoleniowca i nie wyklucza własnej rezygnacji.
"To jest sport. Kto nie uprawiał żadnej dyscypliny, nie zrozumie pewnych rzeczy. Może jak się za bardzo chce, to wtedy nie wychodzi. Może zespół nie był skompletowany tak jak powinien. Będzie analiza, wszyscy usiądziemy, trenerzy, zawodnicy i działacze i mam nadzieję, że wyciągniemy wnioski" - powiedział na gorąco po porażce ze Słowenią 0:3.
Zauważył, że od początku tego sezonu Polacy mieli problemy z przyjęciem. "Może tutaj trzeba było poszukać jakiegoś zawodnika, żeby lepiej przyjmował. Siatkówka zaczyna się od tego elementu. A może jeden z drugim siatkarzem nie potrafią w ogóle ze sobą grać?" - zastanawiał się Kasprzyk.
Zwrócił też uwagę, że problem polegał na słabej zagrywce. "Wtedy pewnie by było lepiej też w przyjęciu" - przyznał.
On sam obawia się teraz, że będą głosy, iż to on ma się podać do dymisji, a nie trener. "Myślę, że będą się takie opinie pojawiać i może się też tak stanie... Są takie sytuacje, że jak coś nie wychodzi, to prezes odpowiada, ale my jako federacja wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Organizacja tej imprezy jest na wysokim poziomie, a siatkarze w przygotowaniach mieli absolutnie wszystko" - zapewnił.
Kasprzyk nie ukrywał, że atmosfera w samej kadrze nie była też dobra. "A jak coś nie gra poza boiskiem, trudno jest potem wyjść i wygrać. Na pewno będziemy na ten temat rozmawiać. Czy ta drużyna była drużyną od początku do końca? Czy sztab był za zawodnikami i odwrotnie? Rozmawialiśmy z trenerem na ten temat, ale ja nie jestem 24 godziny na dobę z zawodnikami. To szkoleniowiec odpowiada za wszystko. To on wystawia szóstkę na boisko i to on robi zmiany" - podkreślił.
Jednoznacznych odpowiedzi w środę nie było. Prezes analizował także same przygotowania do tej imprezy.
"A może gdzieś tutaj był błąd? Mieli za mało dynamiki, szybkości, a może za dużo siły? Tylko ja nie znam odpowiedzi na razie na te pytania. Jeśli jednak statystyki pokazują jedno, a trener robi coś innego, to dla mnie jest niezrozumiałe" - przyznał.
Podkreślił, że siatkówka lubi spokój, dlatego nie może być tutaj nerwowych ruchów. Nie jest też za całkowitym odmłodzeniem kadry. "To musi być stopniowe. Gra w juniorach różni się od tej w seniorach. To wszystko musi być wyważone" - powiedział i pochwalił Łukasza Kaczmarka, który jako jeden z niewielu imponował skutecznością.
"Najmniej dopadł go stres meczowy. To zawodnik bardzo dobrze wyszkolony technicznie, grał też w siatkówkę plażową i widać było, że w obronie oraz w zagrywce sobie radzi. Może tych zmian było za mało" - ocenił.
Kasprzyk odniósł się także do zarzutu, że Polacy jako jedyni grali w trzech różnych miejscach. Słoweńcy mieli przewagę, że występowali w Tauron Arenie od początku turnieju.
"Impreza jest robiona także dla kibiców. Każdy by chciał jak najbliżej domu mieć reprezentację i być na meczu. Nie wszystkich stać na to, by przyjechać do Krakowa i siedzieć tutaj 10 dni. Halę przecież wszyscy znają, a przelot czarterowym samolotem z Gdańska trwał godzinę. Hotel był przygotowany od samego przyjazdu, a nie jak doba się zaczyna" - powiedział prezes.
Tak słabo Biało-Czerwoni wypadli w mistrzostwach Europy ostatnio przed czterema laty, gdy współgospodarzem imprezy była... Polska. Wówczas w barażu przegrali z Bułgarią, a w konsekwencji pracę stracił włoski szkoleniowiec Andrea Anastasi.
Polacy tylko raz triumfowali w tej imprezie. W 2009 roku wygrali turniej w Turcji, a dwa lata temu w Bułgarii zakończyli rywalizację na piątej pozycji, kiedy w ćwierćfinale w Sofii przegrali ze... Słowenią 2:3.