Padał śnieg, choć było 30 stopni Celsjusza. W połowie lipca przy obieraniu ziemniaków śpiewałem kolędy. Wędrowałem po Rzymie, nie ruszając się z Krakowa. Takie rzeczy tylko na „trójce”.
Przemarsz ekipy ulicą Floriańską robi wrażenie. Gdy wchodzą z tupetem na rynek, przechodnie przystają. Z zaciekawieniem zerkają na flagi, starając się z daleka rozszyfrować symbole. Kibice Pasów? Białej Gwiazdy? Nie! Siedemdziesięcioosobowa grupa oazowiczów, która bez kompleksów śpiewa: „Wszyscy ludzie klaszczą w dłonie!”. Spora ekipa – wczoraj jechali do Tyńca i zajęli niemal cały autobus.
To nieprawda, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Po latach przyjechałem na trzeci stopień oazy. A ponieważ trafiłem tam trzeciego dnia (Boże Narodzenie!), śpiewaliśmy na całego: „Wstańcie pasterze, Bóg się wam rodzi!”.
Bazą przyjeżdżających ze Śląska oazowiczów jest od lat krakowski kościół pijarów. Łatwo tu trafić, nawet bez GPS-u, bo wszystko wyjaśnia prosty jak schemat linii warszawskiego metra, wypisany na białej kartce komunikat: „My tu som!”. Po co pisać więcej?
Skrypty z krypty
Ale przyjemny chłodek! Jedynie 18 stopni. Oj, jak ja kocham tę kryptę! Młodzi rozsiedli się na krzesłach. Zaczynają wędrówkę. „Trójka” ma dar bilokacji: spaceruje jednocześnie po Krakowie i po… Rzymie. Kolorowe slajdy przenoszą nas z grodu Kraka do Wiecznego Miasta. Zwiedzamy bazylikę Santa Maria Maggiore. Opowiada o niej z pasją ks. Jarosław Ogrodniczak. Przez kraty do ciemnej krypty zaglądają ciekawscy przechodnie. – Kilka lat temu, gdy siedziała tu grupa oazowiczów, do kraty podeszła dziewczynka – opowiada ks. Jarek. – Zauważyła na dole jakichś ludzi siedzących wokół świecy. „Mamo!” – zawołała. – „Tu ktoś jest!”. „Jak się tam wchodzi?” – spytała. „Najpierw musisz umrzeć” – grobowym głosem odpowiedział jeden z animatorów.
Czas na śniadanie. Jadłem je dokładnie w tym samym miejscu przed laty, gdy sam przyjechałem tu na trzeci stopień. Wówczas na stołach lądował nieśmiertelny pomarańczowy ser, zwany złośliwie „zemstą Reagana”, i wielkie kubły marmoladopodobnej mazi. Dziś jadłospis jest bogatszy. Ser jest żółty, a dżem owocowy. „Uwaga! Za 20 minut wychodzimy. Pamiętajcie, by wziąć ze sobą śpiewniki »Exultate!«” – przypominają animatorzy. „Za ten posiłek i wszystkie dary Twej dobroci…”.
– Trzeci stopień oazy w zamyśle księdza Blachnickiego jest uwieńczeniem drogi – opowiada Tatiana Kwiatkowska, moderatorka (na co dzień nauczycielka akademicka, na „trójkę” przyjeżdża od kilkunastu lat). – Po doświadczeniu odkrycia miłości Jezusa i wyzwolenia z grzechu młodzi zaczynają odkrywać swe miejsce w Kościele, miejsce swej służby. Pierwotnie ks. Franciszek planował trzeci stopień w Rzymie. Zależało mu na tym, by młodzi odkryli początki Kościoła, dotknęli grobów pierwszych męczenników, świadków Chrystusa. Zaplanował ten stopień w sercu miasta.
– Dlatego każdego dnia odwiedzamy poszczególne kościoły. To również była intuicja księdza Blachnickiego, który chciał pokazać młodym żywy, dynamiczny Kościół – dopowiada ks. Ogrodniczak. – Podobnie jak papieże w czasie Wielkiego Postu odwiedzają 40 kościołów stacyjnych, oazowicze każdego dnia modlą się w innej świątyni Krakowa.
Właśnie maszerujemy do jednej z nich.
Lipcowy śnieg
Turystyczny Kraków dopiero zaczyna rozruch. Na ulice wylega barwny rozespany tłumek, desperacko szukający kawy. Mieszają się języki. Miasto zaczyna pulsować głośną muzą płynącą zza drzwi pubów i kawiarni.
W tym czasie młodzi śpiewają psalmy godziny czytań: „Ze względu na moich braci i przyjaciół będę wołał: »Pokój z tobą«”. Rozsiedli się w ślicznym kościele Matki Bożej Śnieżnej. U sióstr dominikanek. Słuchają opowieści o tym, jak w piątek 5 sierpnia 431 roku w czasie największych upałów na rzymskie wzgórze spadł śnieg. Tej samej nocy Maryja zdradziła dwojgu małżonkom swe pragnienie: w miejscu, które pokrył biały puch, wybudujcie kościół.
– Kochani, nie śpiewajcie psalmów tak głośno, bo to nie Grunwald – proponuje ks. Jarek. – Śpiewajcie je z oddechem, spokojnie. Niech płyną po kościele. Pójdziemy do różnych zakonów kontemplacyjnych i wtedy usłyszycie, jak modlą się mniszki…
Sparzona słońcem ulica Poselska jest jeszcze pusta. Cisza, spokój. Na miasto spadł upał. Słychać z daleka końskie kopyta i podskakujące na bruku koła dorożek. Nagle „zza winkla” wychodzi rozśpiewana grupa. Trzeci stopień nie ma złudzeń, kto tu rozdaje karty. Głośna, radosna ekipa. Wystarczy jednak pół minuty, by ci sami ludzie w kościele św. Józefa padli na kolana przed Najświętszym Sakramentem w absolutnej ciszy. Po chwili siadają w ławkach i jak jeden mąż… wyciągają komórki. Przez słuchawki przysłuchują się opowieści o figurce Dzieciątka Koletańskiego. Ruch Światło–Życie XXI wieku. W tym czasie z zakonnego chóru płynie modlitwa sióstr bernardynek. Przed klasztorem młodzi zaczynają śpiewać „Cichą noc”. Staruszka, wracająca z adoracji, uśmiecha się: „Kolędy w lipcu? Co to się porobiło”. To niejedyny bożonarodzeniowy akcent. Nie ma wprawdzie opłatków czy choinki, ale są świąteczne ciasteczka! Mniam!
Marcin Jakimowicz