To Niemcy, nie Polska są problemem Europy. I polski rząd to wykorzystuje.
Dyskusja o reparacjach wojennych od Niemiec miałaby być dowodem na harcownictwo Polski. Nasz kraj miałby w ten sposób jeszcze bardziej odcinać się od Europy i izolować się na arenie międzynarodowej. Ale ponowne wprowadzenie kwestii reparacji do debaty publicznej wydaje się być raczej wykorzystaniem koniunktury międzynarodowej. Na tej zasadzie, że na pochyłe drzewo każda koza skacze.
Niemcy dawno nie miały takich problemów na arenie międzynarodowej. Relacje ze Stanami Zjednoczonymi są złe z powodu amerykańskich dążeń do zlikwidowania nierównowagi handlowej między tymi dwoma krajami. Relacje z Turcją są złe z powodu niemieckiej krytyki przemian politycznych nad Bosforem. Relacje z krajami południa Europy są złe z powodu narzucania im przez Berlin polityki oszczędności. Relacje z krajami Grupy Wyszehradzkiej są złe z powodu różnic zdań w kwestii polityki imigracyjnej. Relacje z Wielką Brytanią są złe z powodu Brexitu. Relacje z Rosją są złe z powodu sankcji.
Dodatkowo nad niemieckie interesy gospodarcze nadciągają gęste chmury burzowe. Nowe amerykańskie sankcje przeciwko Rosji i współpraca energetyczna Amerykanów z państwami projektu Trójmorza mogą uderzać w niemieckie plany bycia "hubem energetycznym" Europy. Komisja Europejska grozi niemieckim koncernom motoryzacyjnym miliardowymi karami z powodu zmowy kartelowej. Na dodatek plany reformy Unii Europejskiej, którą proponuje Emmnauel Macron, idą w kierunku zwiększenia transferów finansowych z Niemiec na południe Europy.
Niemcy, osiągając pozycję europejskiego hegemona, nagle znaleźli się na widoku. I przestali być lubiani. Niemieckie propozycje dotyczące europejskiej polityki gospodarczej, zagranicznej czy migracyjnej zaczynają budzić coraz większy opór. I polski rząd to wykorzystuje. I najmocniejsze uderzenie idzie właśnie w kierunku polityki historycznej. Polacy coraz skuteczniej przypominają, że to Niemcy, nie Polacy byli odpowiedzialni za okrucieństwa i zniszczenia w czasie II Wojny Światowej. I łatwiej to zrobić, kiedy państwo niemieckie coraz częściej ma twarz takich agresywnych polityków jak Martin Schulz.