Z okazji wizyty Trumpa w Warszawie odświeżona została dyskusja o idei Międzymorza, którego koncepcja Trójmorza jest tylko wycinkiem.
Stosunek do idei Międzymorza pokrywa się z podziałami politycznymi w Polsce. Lewica odnosi się do tej koncepcji z lekceważeniem, prawica z poparciem. Jednak podział ten wydaje się głębszy. Jest on kontynuacją sporów fraka z kontuszem, czyli zwolenników przyjmowania cudzych wzorów ze zwolennikami swojskości. Ale, co ciekawe, obie strony mają rację, tyle że w innych sprawach. Paradoksalnie zwolennicy tej idei nie potrafią wykorzystać argumentów strony przeciwnej na swoją korzyść. A nie jest to takie trudne.
Argument pierwszy – nie wiadomo, czym ma być Międzymorze.
Jest to argument ze wszech miar słuszny. I to jest główny powód, dla którego idea ta nie potrafi zadziałać. Nawet na poziomie geograficznej definicji samego Międzymorza pojawiają się olbrzymie problemy. A sprawa w tej kwestii wydaje się banalnie prosta. Międzymorze to obszar między Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym. Od wschodu region ten jest domykany przez Rosję, od zachodu przez Niemcy, a od południa przez Turcję. Fachowo w geografii określa się ten region mianem Europy Środkowo-Wschodniej. Międzymorze brzmi lepiej. I jeśli już ładnie ustaliliśmy definicję geograficzną, możemy mówić, że celem idei Międzymorza jest intensyfikacja współpracy krajów tego regionu w jak największej ilości dziedzin. A w przyszłości nawet integracji w kilku z tych dziedzin.
Argument drugi – potencjalni członkowie nie chcą Międzymorza.
Jest on również prawdziwy. I wynika bezpośrednio z pierwszego. Kto by się chciał angażować w coś, co nie jest zdefiniowane. A jeśli byśmy powiedzieli wprost o intensyfikacji współpracy krajów Międzymorza, najlepiej zinstytucjonalizowanej, to historia wygląda inaczej. Można dyskutować o ilości obszarów i głębokości współpracy. Oczywiście idea współpracy Międzymorza już raz rozbiła się o niechęć krajów mających współpracować. Ale powiedzmy sobie szczerze, czy Ukraina lepiej wyszła, będąc częścią ZSRR, niż wyszłaby na federacji z Polską. Albo czy Polska i Czechosłowacja tak wiele by straciły na współpracy w obliczu zagrożenia hitlerowskiego? Jako przykład najbardziej niechętnego Międzymorzu państwa podaje się Czechy, które pragmatycznie wolą integrację z UE. Warto jednak przypomnieć, że prawie połowa Czechów chciałaby z Unii wyjść. I czy ci Czesi nie zastanowiliby się nad dobrze sformułowaną koncepcją Międzymorza?
Argument trzeci – kraje Międzymorza nie są do siebie podobne.
To również argument prawdziwy. Spójrzmy chociażby na Albanię i Estonię. Owszem, to są przykłady brzegowe. Ale jeśli spojrzeć na to inaczej: jak podobne są do siebie Portugalia i Szwecja? W sumie mało podobne, ale potrafią być w jednej Unii. A teraz spójrzmy globalnie. Poza dosłownie jednym przypadkiem (Białoruś) kraje Międzymorza są członkami Unii, lub starają się tymi członkami zostać. Sprawia to, że ich systemy prawne upodobniają się do siebie. Dodatkowo wszystkie te kraje pozostawały kilkadziesiąt lat pod rządami komunistów. I rządy te też mocno wryły się, w każdym z tych krajów, w systemy gospodarcze. Nie należy też zapominać, że suwerenność owych krajów przez wieki była ograniczana, co też wpłynęło na nie dosyć podobnie.
Argument czwarty – idea Międzymorza jest bliska ruchom „populistycznym” i „nacjonalistycznym”
Na ten argument można by odpowiedzieć: „No i co z tego?”. Łatwo wrzucić kogoś do worka z napisem „populiści” i „nacjonaliści”. Ale nawet jeśli ten argument jest częściowo prawdziwy, to tylko służy idei Międzymorza. Jeśli w tym regionie w siłę polityczną urosły ruchy o podobnych poglądach, to czy idea Międzymorza nie byłaby dla nich korzystna w celu realizacji wspólnych wartości? Czy Międzymorze nie ułatwiłoby traktowania politycznej poprawności, ideologii gender, walki z globalnym ociepleniem, multikulturalizmu czy biurokracji z większym dystansem niż czyni to Unia Europejska? Bo to chyba, zdaniem przeciwników Międzymorza, łączy regionalnych „populistów”.
Argument piąty – Międzymorze łączy bieda.
I to jest argument, który chyba najbardziej powinien przemawiać za Międzymorzem. Trochę jak w „Ziemi Obiecanej”: „Ty nie masz nic, ja nie ma nic, razem możemy mieć wszystko”. Chyba nie trzeba się o tym rozpisywać, jakie znaczenie dla rozwoju gospodarczego ma współpraca międzynarodowa. A chyba łatwiej współpracować z kimś, kto ma podobne problemy do rozwiązania, a przede wszystkim podobny cel. Celem tym jest stanie się bogatym. Dlaczego nie możemy w osiągnięciu tego celu sobie pomóc?
Argument szósty – Niemcy
Siła przyciągania niemieckiej gospodarki jest tak duża, że powoduje orbitowanie wokół niej gospodarek państw Międzymorza. Ale czy rola satelity jest tą, którą chcą odgrywać te kraje? Czy sytuacja uzależnienia od jednego partnera gospodarczego, u którego w dodatku jest się poddostawcą, jest dobra? A jeśli coś się stanie z gospodarką niemiecką, komu sprzedamy produkowane przez nas podzespoły? Jasne, że Niemcy mają kapitał, który mogą u nas inwestować. Ale czy sami nie chcielibyśmy takiego kapitału, chociażby wspólnie w regionie Międzymorza, zbudować? Nasuwa się tu pewna analogia. Kilka koleżanek może zostać żonami bogatego sułtana i tak osiągnąć bogactwo. Ale mogą też pomagać sobie w nauce, aby skończyć dobre studia i znaleźć dobrą pracę, a być może założyć wspólną firmę.
Argument siódmy – po co Międzymorze, skoro jest Unia Europejska
Po co Międzymorze, skoro niedługo cały region będzie w zjednoczonej Europie. Ale czy na pewno? Po pierwsze, czy zjednoczonej Europie uda się utrzymać jedność, a po drugie, jak taka jedność będzie wyglądać. Zarówno w Europie skonfliktowanych państw, jak i w Europie sterowanej centralnie z Brukseli przez ludzi pokroju Junckera. Międzymorze jest dobrą alternatywą dla państw regionu. A sama idea Międzymorza ma jedną przewagę nad UE. Jego integracja może się udać. Jak grochem o ścianę odbijają się od europejskich elit argumenty ekspertów, że kraje Unii są zbyt zróżnicowane, aby stworzyć jedno państwo europejskie. A jak na ironię kraje Międzymorza są sobie bliższe językowo, kulturowo czy pod względem doświadczeń historycznych, niż np. taka Holandia i Włochy. I wcale nie muszą tworzyć jednego superpaństwa, aby się zjednoczyć. Wystarczy postawić sobie wspólne cele, jakimi są wzrost gospodarczy i obrona prawdziwie europejskiego (a nie brukselskiego), opartego na chrześcijaństwie charakteru regionu.