Jeszcze nie było wiadomo, kto dokonał zamachu na muzułmanów wychodzących z londyńskiego meczetu, a już – jak podało Polskie Radio – Rada Muzułmanów Brytyjskich zdążyła oświadczyć, że jest to najjaskrawszy przejaw islamofobii na Wyspach.
Jeśli tak, to powstaje pytanie, jaki rodzaj fobii prezentowali sprawcy poprzednich zamachów, którzy w imię Allaha mordowali „niewiernych”. Jakoś wówczas nie było słychać, żeby poważne gremia muzułmańskie kwapiły się do przepraszania za sprawców tych zbrodni.
Znamienne w tym kontekście wydarzenie miało miejsce w sobotę w Kolonii. Otóż miał się tam odbyć marsz około 10 tysięcy muzułmanów przeciwko terrorystom i fanatykom powołującym się na islam.
„Nasza wiara jest wykorzystywana, kalana, obrażana i wypaczana” – mówili organizatorzy marszu o muzułmańskich sprawcach zamachów, podkreślając, że udział w takim pochodzie to szczególny obowiązek muzułmanów (których w Niemczech jest 5 milionów). Inicjatorka manifestacji, badaczka islamu Lamya Kaddor, apelując w mediach o udział, przekonywała, że większość muzułmanów sprzeciwia się terroryzmowi i odrzuca przemoc.
Pomysł marszu poparło wiele partii politycznych, a także związki zawodowe, organizacje społeczne i kościelne. Wielu polityków podpisało się pod apelem.
Mimo tej mobilizacji w marszu wzięło udział tylko kilkaset osób. Jak podała PAP, udziału odmówiło DITIP – największe niemieckie stowarzyszenie reprezentujące muzułmanów. Jego władze w oświadczeniu stwierdziły, że taki marsz podczas 22. dnia ramadanu przekracza możliwości fizyczne poszczących od rana do wieczora muzułmanów. Według nich taka manifestacja niesłusznie zawęziłaby problem terroryzmu do muzułmanów i oznaczałaby „stygmatyzowanie” ich.
I oto (o ile sprawcą najnowszego zamachu okaże się niemuzułmanin) pojawiła się ilustracja do powyższego stwierdzenia: proszę, nie można terroryzmu zawężać do islamu.
No tak, nie można. Terroryzm nie jest domeną wyłącznie muzułmanów, ale od czasu, gdy na nowojorskie wieże WTC i Pentagon zwaliły się samoloty porwane przez islamistów, prawie wszystkie kolejne zbrodnie, które wstrząsnęły światem Zachodu, były dziełem muzułmanów. Od tamtego czasu władze państw zachodnich wychodzą ze skóry, próbując powstrzymać odruchy odwetu. „Nic się nie stało” – zdają się mówić, sugerując za każdym razem, że zamach nie wynikał z religii wyznawanej przez sprawców, lecz z innych powodów.
To taktyka zrozumiała, gdy się zważy, że w wielu z tych krajów muzułmanie stanowią już bardzo znaczącą grupę społeczną – i gwałtownie powiększającą się. W tej sytuacji władze nie wiedzą, co mają zrobić. Dalej prowadzić politykę „incydentów”? Dalej malować pszczółki, składać kwiaty i organizować koncerty przeciw przemocy? Dalej rugać kraje, które nie chcą u siebie przyjąć problemu, którego napytali sobie Wielcy Europejscy?
Twierdzenie środowiska muzułmanów na Wyspach, że najnowszy zamach jest objawem islamofobii, może być nawet do pewnego stopnia prawdziwe. Ale najgorsze jest to, że te środowiska najwyraźniej od lat na taką islamofobię czekały. Skorzystałby na niej tylko wojujący islam.
Kościół ma na to odpowiedź: trzeba wrócić do Chrystusa. Bez niego Europa nie zdobędzie się na prawdę i przebaczenie. Prawda jest konieczna, bo dalsze udawanie, że problemu nie ma, tylko wzmaga społeczną irytację. Przebaczenie jest konieczne, bo jego alternatywą jest odwet i wzmagająca się nienawiść. Czyli realizacja scenariusza islamistów.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.