Europejczycy nie stanowią dziś jedności. Może więc islamizm jest kolejnym „mądrym” pomysłem na ujednolicenie Europy?
W ciągu ostatnich 60 lat Detroit straciło ponad milion mieszkańców. Ale czy to naprawdę jest taki wielki problem? W Ameryce nie jest to nic nowego. Jej mieszkańcy ciągle się przeprowadzają z jednego miasta do drugiego. Jeżeli w jednym nie ma pracy, a w drugim jest, to przenosiny takie są raczej normalne. Bo wszędzie dogadają się po angielsku, wszędzie zamieszkają w podobnym domu, wszędzie zjedzą na śniadanie ten sam syrop klonowy, na kolację tego samego hamburgera, a w niedzielę pójdą do w miarę podobnego kościoła i na podobny mecz baseballu. Gorzej, jeśli miejsca pracy emigrują do Chin i Meksyku. Wtedy Amerykanie wybierają na prezydenta Donalda Trumpa.
A teraz pomyślmy sobie, czy taka sytuacja możliwa jest w Europie. Warto spędzić chociaż tydzień we Francji i w Niemczech, gdziekolwiek poza uniwersytetami i centrami turystycznymi, żeby dowiedzieć się, jakim problemem może być dogadanie się po angielsku. Załóżmy, że nauczyliśmy się już niemieckiego. A co jeśli zabraknie pracy w Monachium, a będzie ona w Paryżu? Mamy się uczyć od nowa francuskiego? Oczywiście, można się zaprzeć i nauczyć się i francuskiego, i niemieckiego, ale zawsze zostaje włoski, hiszpański, holenderski czy szwedzki. W zasadzie angielski wystarczy na Wyspach, w wielkiej korporacji i magazynie.
A jeszcze dochodzą różnice kulturowe. Nie każdemu muszą odpowiadać hiszpańska paella, polski bigos, niemiecka kiełbasa i angielski pudding. Bo nie każdy jest od dziecka przyzwyczajony do dań z McDonalda, które wszędzie smakują tak samo. A jeszcze trzeba by było się przyzwyczaić do tego, że we Włoszech w południe wychodzi się na sjestę. Albo że w Polsce w niedzielę idzie się do kościoła. Albo że w Holandii najlepiej poruszać się rowerem. Albo że we Francji nie dojedzie się w jakiś dzień do pracy metrem, bo akurat strajkuje. I później elity europejskie się dziwią, że portugalscy bezrobotni nie wyjadą do Polski, gdzie praca jest.
Amerykanie stanowią jeden naród, z jednym językiem, wspólną kulturą i zestawem podobnych przyzwyczajeń. Tym, co wydaje się dzisiaj najbardziej łączyć Europejczyków, jest możliwość śmierci w zamachu terrorystycznym. I to jest bardzo smutna konstatacja. A trudna sytuacja, jaką jest zagrożenie islamskim ekstremizmem, zamiast uczynić Europejczyków bardziej zjednoczonymi i silniejszymi, wydaje się czynić ich jeszcze słabszymi i bardziej podzielonymi. Reakcją wielu polityków, ale także zwyczajnych ludzi, na zagrożenie jest jakaś przemożna chęć schowania głowy w piasek.
Może wielu Europejczyków myśli, że dopiero pod sztandarem proroka Europa wreszcie się zjednoczy? Niczym w wizji Michela Houellebecqa. Dlatego reakcją na agresję ze strony części europejskich muzułmanów (bo nie tylko w zamachach się ona objawia) ma być okazanie słabości (bo tym jest nawoływanie do okazywania tolerancji) i rozłożenie problemu po całej Europie (bo tym jest pomysł relokacji imigrantów). Mazaniem kredą po chodnikach nie zatrzyma się islamizmu, więc może mażącym wcale o to zatrzymanie nie chodzi.
Z naszej perspektywy może już lepiej pozostać przy swojskiej Warszawie, Pradze czy Budapeszcie, a może nawet Bukareszcie czy Lwowie. Może zamiast do Anglii do pracy będziemy jeździć do Czech, a na wakacje zamiast na Lazurowe Wybrzeże - na wybrzeże chorwackie. Ale przynajmniej zjemy dobre knedliki (zamiast niesmacznego puddingu) i wypijemy dobrą rakiję (zamiast przesadnie drogiego bordeaux), a i z człowiekiem w słowiańskiej mowie się dogadamy. A na przejechanie przez ciężarówkę narazimy się tylko wtedy, gdy wejdziemy na ulicę na czerwonym.