Europą zdają się dzisiaj rządzić Zieloni. I uzurpują sobie oni prawo do pouczania innych o tym, co stanowi fundamenty Europy.
Partie Zielonych rządzą dzisiaj Europą. Tak przynajmniej mogło się wydawać po szczycie G-7. Donald Trump został po nim przez niemiecką prasę okrzyknięty zagrożeniem dla fundamentów Europy. A dlaczego? Bo jest sceptyczny wobec pakietu klimatycznego i masowych migracji oraz nawołuje do większych wydatków na obronność. Tylko że konsekwentnie hasła walki ze zmianami klimatycznymi, otwartości na imigrantów i pacyfizmu głoszą tylko partie Zielonych, które rzadko przekraczają 10 proc. w europejskich wyborach. Dlaczego w związku z tym ich poglądy mają być fundamentem Europy?
Podobną sytuację mieliśmy w Polsce w latach dziewięćdziesiątych. Unia Wolności (a wcześniej Unia Demokratyczna) nie przekraczała w wyborach 15 proc. poparcia, a mimo to była w stanie narzucić w debacie publicznej swoje poglądy na temat lustracji, charakteru reform gospodarczych, integracji europejskiej czy spraw kulturowych. Dziś nie ma już Unii w parlamencie i wiele kwestii w polityce gospodarczej, zagranicznej czy historycznej trzeba po tej partii odkręcać.
Polacy nie są zwolennikami przyjmowania imigrantów z Afryki czy Bliskiego Wschodu, zdając sobie sprawę z zagrożeń, jakie wywołuje masowa imigracja. Polityka klimatyczna oparta na całkowitej rezygnacji z węgla jest zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa energetycznego. Jednocześnie wszystkie polskie siły polityczne są świadome zagrożeń geopolitycznych i popierają zwiększanie wydatków na armię. Do kogo jest w związku z tym nam bliżej, do Donalda Trumpa czy obrońców „fundamentów europejskich”?