Zabójcy dzieci uważają, że zabijają krzyżowców

Ofiary zamachów tak się mają do średniowiecznych rycerzy krzyżowych, jak sprawcy zbrodni mają się do dawnych Saracenów.

„30 krzyżowców zostało zabitych, a 70 rannych” – napisali bandyci z Państwa Islamskiego, chwaląc się swoim terrorystycznym wyczynem w Manchesterze. Jak się dowiadujemy, większość spośród zabitych 22 „krzyżowców” to dzieci poniżej 16 roku życia, a pozostali to też młodzież albo ich rodzice – jak na przykład polskie małżeństwo, które przyszło odebrać córki po koncercie.

Ofiary tak się mają do średniowiecznych rycerzy krzyżowych, jak sprawcy zbrodni mają się do dawnych Saracenów. Czyli nijak. Jakoś trudno sobie wyobrazić, żeby wojownicy takiego sułtana Saladyna za sukces uważali podstępne zamordowanie dzieci i innych bezbronnych ludzi. W czasach wypraw krzyżowych ścierali się ze sobą ludzie uzbrojeni i świadomi wzajemnych zamiarów. To była walka równego z równym. Owszem, cieniem na historii krucjat kładły się takie rzeczy, jak rzeź ludności w zdobytej Jerozolimie, jednak sprawcy nie chwalili się tym. To nie był element ich strategii, lecz skutek wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Nikt nie mówił, że to jest rycerskie i nie podpierał się w takich sprawach Ewangelią. Szacunek – u obu stron – budziła waleczność i nieustępliwość wroga, a nie krzywdy wyrządzane najsłabszym, niezdolnym nawet do obrony.

Obecni „dżihadyści” nie wykazują się szczególnym męstwem, gdy atakują bezbronnych i zaskoczonych ludzi. Cała strategia ISIS i innych talibów wskazuje na kompletną degenerację elementarnych zasad, obowiązujących w stosunkach międzyludzkich. Cóż to za bohaterowie, ci wszyscy pozawijani w chusty psychopaci, podrzynający kozikami gardła skrępowanych sznurami ludzi, albo palący lub topiący ich w żelaznych klatkach. Wypasiony byczek masakrujący dziewczynki – też mi „bojownik”. Co z tego, że sam przy tym ginie – gotowość do popełnienia samobójstwa nie świadczy o odwadze, tylko o stopniu sfanatyzowania.

Zgoda, że zaraźliwość tego fanatyzmu coś oznacza. Być może na postchrześcijańskim gruncie Zachodu łatwiej wyrasta pogarda dla fizycznego życia społeczeństw, które zapomniały o życiu duchowym. Ale to tym bardziej nie ma nic wspólnego ze starciem cywilizacji chrześcijańskiej i islamskiej w średniowieczu. Islamscy terroryści przypinają rdzennym Europejczykom szyld „krzyżowcy”, żeby wyrobić u swoich muzułmańskich ziomków przekonanie, że to oni są zagrożeni. Chodzi o zrobienie wrażenia, że „jak nie my ich, to oni nas”. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. „Krzyżowcy” z Zachodu nie są dla islamu w najmniejszym stopniu groźni. Wielu z nich już nawet nie wie, co to krzyż. Nie mają nawet cienia tej żarliwości, jaka rozpalała ich przodków. Nie mają żadnej motywacji, żeby o coś walczyć. Jeśli już, to boją się o zachowanie zgromadzonych dóbr – ale obrona stanu posiadania to etap schyłku każdej cywilizacji.

Tak więc mamy starcie, ale nie Saracenów z krzyżowcami, lecz zdziczałych barbarzyńców z bezbronnymi dziećmi.

Co z tym zrobić? Odpowiedź jest w Ewangelii. Tylko trzeba do niej zajrzeć.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.