Ponad rok temu opublikowaliśmy list z prośbą o modlitwę w intencji Natalii Wyrobek - chorej na raka mózgu 30-letniej żony i matki trójki dzieci. Dziś przekazujemy Wam list, w którym Natalia pisze, jak wiele przez ten rok zmieniło się w jej życiu.
Tu znajdziesz list sprzed roku: Modlimy się o cud
A oto list, jaki teraz otrzymaliśmy od Natalii:
Drodzy Czytelnicy mojego życiowego newslettera,
nie znam Was wszystkich osobiście, niektórzy znają mnie, ale w różnym stopniu i z tych powodów nieco trudno mi przekraczać swoją strefę komfortu i pewnej (a może to już ułuda … ?) anonimowości. Mam już jednak (po długim czasie, wielu bodźcach i zachętach) pełną pokoju pewność serca, że powinnam opisać Wam od środka te przeżycia, w których Wy również aktywnie uczestniczyliście ze swojej strony. W ten sposób chcę wyrazić Wam swoją wdzięczność i dać świadectwo.
Dziękuję za wielkie zaangażowanie w modlitwę, posty, nowenny, Msze święte. Za Waszą wiarę i ofiarę. Za rozczulające gesty (jak np. przysłane prawie anonimowo na adres domowy zamówione Msze święte wieczyste za całą moją rodzinę, za każdego po kolei!), za napisane maile, wyrazy sympatii i wsparcia. Wiedziałam od pierwszych dni świadomej choroby (bo guz rósł w mojej głowie podobno z dziesięć lat), że ten pokój i zaufanie nie pochodzą ode mnie. Pan Bóg w niesamowity sposób posługuje się nami wszystkimi, by działać.
Zacznę od początku.
Chyba na zawsze już zapamiętam ten moment, kiedy mój mąż Kuba przywiózł wynik rezonansu z opisem i potrzebą pilnej konsultacji neurochirurgicznej z powodu olbrzymiego guza mózgu. To spojrzenie, ten ton głosu, wyraz twarzy. Życie wyhamowało wtedy w jednym momencie, błyskawicznie przewartościowało się wiele rzeczy. Mieliśmy pełne poczucie ciężaru właściwego wspólnego życia, siebie nawzajem, dzieci i wszystkiego, co było naszym doświadczeniem przez ostatnie 7 lat. To, co dzień wcześniej było powodem do zdenerwowania, w tym momencie stało się przedmiotem dziękczynienia. Poczuliśmy naszą kruchość, bezsilność i niemoc. Rzeczywistość okazała się nagle odrealniona, pojawiły się psychologiczne mechanizmy dystansu i pewnego zobojętnienia, ale przede wszystkim nagle stworzyła się wielka przestrzeń dla Bożej łaski. I tym razem nie brakowało nam czasu, zaangażowania i żarliwości. Czułam, że jest to swoiste “sprawdzam” dla mojej relacji z Nim i paradoksalnie czułam wielki pokój. Moje myśli, serce były wolne od rozpaczy, od rozmyślania, co będzie, jeśli umrę: małe dzieci, Kuba wdowcem, cierpienia rodziny itd.
Choć nie było to proste, razem z Kubą od początku (jeszcze zanim dowiedzieliśmy z telefonicznej konsultacji, że mamy natychmiast jechać na SOR, bo to może być kwestia kilku dni) dziękowaliśmy Bogu za tę chorobę, powtarzaliśmy słowa, które żyły w nas jak nigdy dotąd: “Jezu ufam Tobie”.
Sam Bóg w Ewangelii z dnia otrzymania wyniku rezonansu (17.02.2016, Mt 7, 7-12, polecam z komentarzem w aplikacji mobilnej "Modlitwa w drodze"!) mówił do nas, by ufnie prosić Go o to, czego pragniemy, bo On jest “Dobrocią, Miłością i Miłosierdziem”. Właściwie zawierzenie miłosiernemu Bogu towarzyszyło nam już do końca naszej szpitalnej historii. Choć po drodze "sami" przychodzili do nas wielcy święci poprzez swoje relikwie (Jan Paweł II, Charbel, Męczennicy z Pariacoto) i wierzę w ich wstawiennictwo, to jednak był to Rok Miłosierdzia!
Ja nosiłam w sobie obraz, który z wielką mocą i siłą wciąż do mnie wracał: jestem małą dziewczynką, która uśmiechnięta skacze w wielką wodę, a Bóg jest tatą, który mnie łapie i nie pozwala skrzywdzić. Takie morze miłosierdzia.
Kilka dni przed operacją dowiedziałam się od Przyjaciół z naszej małżeńskiej wspólnoty Equipes Notre Dame, że w Roku Miłosierdzia każdy próg sali operacyjnej jest Bramą Miłosierdzia…
Jeszcze przed wyjazdem do szpitala, po spowiedzi i Eucharystii z modlitwą o uzdrowienie, dostaliśmy relikwie św. Faustyny do domu i modliliśmy się ufnie z dziećmi, sami, potem z moimi rodzicami, którzy przyjechali z daleka, by ze wzruszeniem powiedzieć kilka ważnych słów i dać wyraz swojej miłości.
Moje życie, udana skomplikowana dwunastogodzinna operacja (brak resztek guza w kontrolnym obrazie RM, a spodziewał się ich sam lekarz operujący, w związku z tym brak konieczności dalszego leczenia chemią, radioterapią itd!.), szybki powrót do formy - już w kwietniu prowadziłam samochód :-) - mimo pewnych ubytków zdrowotnych, wielka łaska przebudzenia wewnętrznego, przylgnięcia do Boga, wiara, że cokolwiek się stanie to będzie to dla mnie najlepsza droga, pokój serca i dobre rokowania w związku z brakiem złośliwości guza - wszystko to jest dla mnie wielkim znakiem miłosierdzia Boga wobec mnie. Także wobec całej naszej rodziny, dzieci i małżeństwa.
Wieczór przed operacją. Nasza ostatnia przed goleniem głowy na zero randka była pięknym doświadczeniem głębi sakramentu małżeństwa. Odnowiliśmy swoją przysięgę małżeńską, zawiesiłam Kubie na łańcuszku moją obrączkę i zakochani po raz kolejny wołaliśmy o pomoc Boga, który przecież nas połączył w dniu ślubu. A kto jest wierniejszy niż On?
Dopiero jakiś czas po powrocie do domu dotarły do mnie słowa-motto naszego zaproszenia ślubnego. Wyszukane w pośpiechu, 7 lat temu, w przedślubnym ferworze przygotowań. A jednak żywe!
“Boże, okaż mnie i jej miłosierdzie i pozwól razem dożyć starości” Tb 8, 7
Mój stan na dziś jest zupełnie normalny, czuję się i podobno wyglądam lepiej niż przed operacją. Żyjemy aktywnie, uczę się pływać i sprawia mi to wielką frajdę ;-) Nasze doświadczenie pomaga nam wciąż na nowo powracać do takiego spojrzenia na życie, w którym liczy się to, jak TERAZ żyję, jak kocham, jak blisko jestem tego, co najważniejsze.
Pozwolę sobie i Was, drodzy współuczestnicy moich życiowych rekolekcji, zmotywować do takiej autorefleksji.
Chciałabym w tym pierwszym roku mojego nowego życia ;-) życzyć Wam doświadczenia bliskości kochającego Boga.
Mam dla Was tekst, który ostatnio mnie poruszył:
Moje ’tak’
Stworzony jestem do działania, aby być kimś,
do czego nie jest stworzony nikt inny.
Zajmuję moje miejsce w świecie Boga:
miejsce niezajęte przez nikogo innego.
Mało znaczy, czy jestem bogaty, czy biedny,
poniżany czy szanowany przez ludzi:
Bóg mnie zna i wzywa po imieniu.
Powierzył mi pracę, której nie przydzielił nikomu innemu.
Mam swoją misję.
W pewien sposób jestem niezbędny w Jego zamiarach,
tak niezbędny na moim miejscu, jak archanioł na swoim.
Nie stworzył mnie przypadkowo.
Mam czynić dobro, wykonując Jego pracę.
Będę aniołem pokoju, głosicielem prawdy w miejscu,
które On mi wyznaczył,
nawet jeżeli do końca tego nie rozumiem…
Obym podążał za Jego przykazaniami
i służył memu powołaniu.
John Henry Newman
Pozdrawiam,
Natalia Wyrobek
natalia@parhelium.pl