Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, że we współczesnym feminizmie chodzi o polepszanie losu kobiet, to ostatnie wydarzenia z Argentyny dobitnie pokazują, że żadne polepszanie nie wchodzi tu w grę.
Dzień Kobiet ostatnio zaczyna budzić skrajne emocje, sama nie wiem czemu. Ja swój Dzień Kobiet świętowałam wspaniale, ciesząc się ze swojej kobiecości. Ale feministkom, czyli teoretycznie tym, którym na losie kobiet powinno zależeć najbardziej, nie chodzi o żadne podkreślanie swojej kobiecości, tylko o zniszczenie. Zniszczenie mężczyzn, zniszczenie Kościoła i zniszczenie, no właśnie, siebie samych.
Zamaskowane kobiety zaatakowały samotnego mężczyznę, który trzymając flagę Watykanu, bronił katedry przed spaleniem. Tak, do tego już dochodzi na świecie. Nasze czarne protesty to przy tym pikuś, ot, parę dziewczynek krzyczących i machających parasolkami. Przedszkole. W Argentynie panie się specjalnie nie krygują.
Biją, plują, obnażają się - feministki pokazują swoją prawdziwą, hm... twarz. Atakują wprost, już bez żadnych hashtagów, ale "normalnie", butelkami, waląc po głowach, pryskając graffiti między nogi panów i inne różne rzeczy wyprawiając. W imię czego? Aha, no tak, Kościół sprzeciwia się aborcji, czyli mordowaniu. A one chcą mordować. Mordować swoje dzieci, wymordować wszystkich mężczyzn i same siebie by wymordowały, ale wtedy nie miałyby z kim protestować.
Nienawiść bijąca od tych kobiet jest przerażająca, diabelska. Im nie chodzi o żadne polepszanie bytu kobiet, bo nie wiem, w jaki sposób gołe protestowanie i bicie się z facetami polepsza mój kobiecy byt... Im chodzi tylko o zniszczenie. Wróg przychodzi tylko po to, aby niszczyć, nie dyskutować. Dyskusje już się skończyły. Feministki i to całe LGBT już nie dyskutują, już nie naciskają, teraz już atakują bezpośrednio.
Ale spójrzmy na to nieco z dystansu. Te szalone protesty i wścieklizna to dobry znak. Zły już się tak miota, że nie wie, jak atakować. Nie mamy się czego obawiać, Pan Jezus nad tym wszystkim panuje i dopuszcza do takich sytuacji. Dlaczego? Nie wiem. Może po to, żebyśmy wreszcie zobaczyli, jak przekładają się feministyczne frazesy na rzeczywistość.