Donald Trump chciałby zmienić zasady przyjmowania uchodźców z Bliskiego Wschodu.
W wywiadzie dla telewizji CBN Donald Trump, w odpowiedzi na pytanie o prześladowanych chrześcijan z Bliskiego Wschodu, stwierdził, że mogliby być oni traktowani priorytetowo w procesie przyjmowania uchodźców.
„Zamierzamy im pomóc. Oni byli okropnie traktowani” – mówił w wywiadzie Donald Trump. „Jeśli byłeś chrześcijaninem w Syrii, było ci bardzo trudno dostać się do Stanów Zjednoczonych. Jeśli byłeś muzułmaninem, mogłeś przyjechać do USA, jeśli byłeś chrześcijaninem, było to prawie niemożliwe. I to było bardzo niesprawiedliwe. Wszyscy byli prześladowani, ale bardziej byli narażeni chrześcijanie” - dodawał prezydent. Dwa dni później na swoim koncie na Twitterze stwierdził, że „chrześcijanie na Bliskim Wschodzie są ofiarami masowych egzekucji. Nie możemy pozwolić na kontynuację tego horroru”.
Czy ostatnie decyzje dotyczące wstrzymania przyjmowania uchodźców i zamknięcia granic dla obywateli kilku krajów muzułmańskich są właśnie przygrywką do zmiany polityki imigracyjnej wobec Bliskiego Wschodu? Trudno ocenić. Na pewno decyzje Trumpa wywołały gniewne reakcje jego przeciwników. Nie w pełni są jednak uzasadnione. Już Barack Obama zamknął granice dla obywateli Iraku na 6 miesięcy. Donald Trump postąpił podobnie w stosunku do obywateli 7 krajów. A jego decyzja będzie ważna 90 dni. W przypadku uchodźców ograniczenia będą trwać 120 dni. Trudno więc mówić o polityce dyskryminacji. O podjęciu decyzji decydowały raczej względy bezpieczeństwa.
Jeśli administracja Donalda Trumpa rzeczywiście będzie starała się pomóc chrześcijanom z Bliskiego Wschodu, to będzie bardzo dobra decyzja Waszyngtonu. To właśnie wyznawcy Chrystusa są największymi ofiarami wzrostu islamskiego fundamentalizmu. I nie dotyczy to tylko Syrii czy Iraku, ale też np. Pakistanu. Ze strony wielu środowisk pojawiały się głosy, że należałoby podjąć specjalne działania w celu poprawienia losu naszych współwyznawców w państwach islamskich. Spotykały się one jednak często z oskarżeniami o ksenofobię.
Zarzut o ksenofobię jest jednak trudny do obrony w obliczu informacji o zachowaniu poprzedniej administracji. Amerykańscy komentatorzy, tak jak sam Trump, przypominają, że to właśnie za czasów Baracka Obamy chrześcijańskie ofiary islamskich terrorystów miały problem z dostaniem się do Stanów Zjednoczonych. Zmiana podejścia do problemu wydaje się w związku z tym słuszna. Bliskowschodni chrześcijanie znaleźliby bezpieczne schronienie w Stanach Zjednoczonych, w których, w przeciwieństwie do Europy, radykalny islamizm nie jest tak bezpośrednim zagrożeniem.
Ważną rzeczą dla chrześcijanina powinno być zainteresowanie się losem współwyznawców z innych kontynentów. Na Bliskim Wschodzie są oni grupą religijną naprawdę zagrożoną przemocą. Tak więc państwa chrześcijańskie mają prawo traktować pomoc tym grupom priorytetowo. I nie jest to wyraz żadnej ksenofobii. Jeśli Donald Trump na serio chce zająć się problemem prześladowanych chrześcijan, należy mu się za to pochwała. I szkoda, że ta informacja została w mediach przykryta przez głośną krytykę polityki wizowej, do której nowy prezydent miał pełne prawo.