Od nowa

Powstali w dzielnicy, którą porządni ludzie omijają szerokim łukiem, gdzie wedle szacunków policji 70 proc. chłopaków ma broń. Bracia z Bronxu. Tak ich nazywają. Niedawno zostali zatwierdzeni przez papieża.

Radykalni. Tak można o nich napisać. Czy bardziej radykalni od trzech franciszkańskich gałęzi, które modlą się od wieków? Nie. To nie rzeczywistość giełdy, przerzucania się porównaniami czy rankingami procentów wyrabianej duszpasterskiej normy i wierności regule. Bracia z Bronxu wybrali życie w ubóstwie. W dzielnicy, którą zamożni ludzie omijają szerokim łukiem.

Czerwona cegła. Zewnętrzne schody przeciwpożarowe. Gęsto od agresji. Policja szacuje, że ok. 70 proc. chłopaków ma broń. Taki sam procent dzieci wychowuje się bez ojca. Franciszkanie zamieszkali w dzielnicy, w której obowiązuje jasny podział na Latynosów i Afroamerykanów, a dwie na trzy matki są samotne. Ponieważ dzieci do 7. roku życia nie mogą być aresztowane, często stają się dilerami narkotyków.

Od początku Bracia z Bronxu odżegnywali się od przyjmowania jakiejkolwiek własności. Ich celem było życie w ubóstwie i ewangelizacja. Na prawach diecezjalnych Franciszkanów Odnowy („Renewal”) zatwierdził w 1999 r. kard. John O’Connor, a kilkanaście dni temu otrzymali zatwierdzenie papieskie. Odtąd założona w 1987 r. wspólnota podlega samemu Ojcu Świętemu.

Zaczęło się od ósemki, dziś jest ich już 135, a wspólnota pracuje w 10 diecezjach w 6 krajach (w USA, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Irlandii Północnej, Nikaragui i Hondurasie).

Czwarta gałąź drzewa

Kiedy o nich usłyszałem? Mój znajomy poleciał za ocean. Jechał spokojnie nowojorskim metrem, gdy nagle do wagonu weszło kilku facetów w szarych habitach. Bez słowa chwycili go za ręce i zaczęli odmawiać „Zdrowaś, Maryjo”. Zbaraniał. To był początek jego głębokiej duchowej przemiany.

Początki były skromniutkie. Ot, ośmiu kapucynów, którzy zetknęli się z nowymi ruchami odnowy Kościoła i zafascynowali się stylem życia Matki Teresy z Kalkuty i Jana Pawła II. Zamieszkali w jaskini lwa. W samym środku świata przemocy i narkotykowych gangów. Za radą biskupa Nowego Jorku zdecydowali się stworzyć nowe dzieło. Mieli jedynie 400 dolarów i błogosławieństwo biskupa. To wystarczyło. Gdy zdecydowali się opuścić macierzysty klasztor, w Nowym Jorku przebywała akurat Matka Teresa. Bracia spytali: „Co mamy robić?”. Odpowiedziała: „Codziennie godzinna adoracja”. Z czego będziemy żyć? „Nie martwcie się o pieniądze, Bóg ma ich wiele”.

– Z czego się utrzymujemy? A bo ja wiem? – drapie się po głowie o. Albert Osewski (jeden z bohaterów filmu Maćka Bodasińskiego i Leszka Dokowicza „Ufam Tobie” pochodzi z Ełku, od 13. roku życia był narkomanem). – Kiedyś mieliśmy aż 600 tys. dolarów długu. Ufaliśmy, że Bóg nie zostawi nas na lodzie. I niespodziewanie ktoś anonimowy wypisał nam czek na… milion dolarów.

Koło Fortuny

Najbardziej znanym bratem w szarym habicie jest Stan Fortuna. Każdego tygodnia wychodzi na ulice, by rapując, opowiadać o miłości Boga. Robi to świetnie. Słyszałem go na żywo. Jest multiinstrumentalistą i na scenie czuje się jak ryba w wodzie. – Niektórzy mówią, że w Stanach Zjednoczonych jestem uważany za kapitana pokolenia JPII. Nie wiem, czy tak jest w istocie. Wiem jedno: Jan Paweł II jest moim wzorem – opowiada o. Fortuna. – Moja przygoda z papieżem Polakiem zaczęła się na dobre, gdy został wybrany na Stolicę Piotrową. Niemal oszalałem na jego punkcie. Chłonąłem wszystkie jego encykliki. Stał się dla mnie prawdziwym bohaterem. Jako kapłan pracuję w centrum murzyńskiego getta. Głoszę tam Ewangelię… rapując. Niektórzy mówią, że to niebezpieczne, ale odwagi uczył mnie Jan Paweł II. Zachwyciło mnie również jego śmiałe, bezinteresowne podejście do młodych.

To niejedyny muzyk we franciszkańskiej ekipie. – Jeden z naszych braci – Louis – był milionerem – opowiada o. Albert. – Przez lata był saksofonistą Bruce’a Springsteena. Chwalił się, że „wyrwał” mu nawet dziewczynę. Miał pieniędzy jak lodu. Handlował samochodami. Jego matka męczyła go: „Proszę, pojedź do Medjugorja”. „No dobra, pojadę” – dał za wygraną. „Ale zahaczę też o Rzym. Chcę się wyszaleć”. Pojechał do wioski skrytej w górach Hercegowiny. Do Rzymu już nie dotarł. Dziś nosi szary habit i żyje w ubóstwie.

Pobudka!

Gdy św. Franciszek zwołał braci na kapitułę namiotów, w szałasach zamieszkało około 5 tys. braci, „świeżo upieczonych” franciszkanów. To zdumiewające, jeśli zważyć, że liczba mieszkańców pobliskiego Asyżu wynosiła wówczas nieco ponad 2 tys. osób. Pozwala to ocenić skalę zjawiska. Wokół Porcjunkuli wyrosło nagle nowe, tętniące życiem miasto. Dziś na całym świecie modli się ponad 30 tys. braci Biedaczyny z Asyżu.

– Nowojorska wspólnota nie jest tworzeniem nowego zakonu, bo te zakładane są przez ludzi obdarzonych szczególnym charyzmatem. W przypadku Franciszkanów Odnowy charyzmat się nie zmienia – opowiada Wit Chlondowski, franciszkanin z Cieszyna, doktor teologii dogmatycznej. – W przypadku nowojorskiej gałęzi chodzi dosłownie o odnowę, o powrót do reguły, o rozpalenie pierwotnego charyzmatu. Czy nowe dzieło nie rodzi w nas zazdrości, współzawodnictwa? Nie! Nasz charyzmat jest niezwykle szeroki i wszystko rozgrywa się w przestrzeni jedności, a nie konkurencji. W naszym zakonie kilkanaście lat temu również zaczęły powstawać domy braci wędrownych. U kapucynów podobna inicjatywa działa od lat na katowickim Załężu. Pragnienie życia ubogiego, ewangelicznego, prostego wraca do nas nieustannie. I bardzo się cieszę, że podobna inicjatywa urodziła się za oceanem.

– Jedność nie jest jednolitością. Nie wszyscy muszą być tacy sami, jednakowi – dopowiada o. Cyprian Moryc (jest bernardynem, a to nie kolejna gałąź zakonu, lecz jedynie zwyczajowa nazwa Prowincji Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny Zakonu Braci Mniejszych w Polsce). – Zakon franciszkański to bardzo szeroka rzeka. Już za czasów Franciszka istniała różnorodność: był i zakon męski, i żeński, i tercjarze, czyli nurt dla świeckich. Franciszek nie zamierzał tworzyć nowego zgromadzenia, instytucji. Pragnął radykalnie żyć Ewangelią i do tego wzywał braci. Kościół wymagał jednak formy instytucjonalnej, a Franciszek, pustelnik, którego ciągnęło na Alwernię – do miejsca samotności, miał twardy orzech do zgryzienia. Łączył w sobie dwa wykluczające się charyzmaty: kontemplację i apostolstwo (snuł przecież plany nawracania Saracenów). Już za jego życia pojawiły się wśród braci spory, konflikty. W 1223 r. papież Innocenty III zatwierdził regułę. W jednym Zakonie Braci Mniejszych można było wyodrębnić trzy wrażliwości. Była grupa braci, którzy mówili: „Franciszek jest zbyt radykalny, przesadza”. Bracia ci budowali duże kościoły, zwłaszcza w wielkich miastach. Byli też bracia obserwanci – umiarkowani, pragnący zachować gorliwość Franciszka, i trzecia, najbardziej radykalna grupa fraticelli – pustelnicy, którzy uciekali w samotnie, bronili zasady bezwzględnego ubóstwa i narzucali sobie niezwykle surowy tryb życia. Szybko, niestety, popadli w konflikt z Kościołem i w efekcie oderwali się od zakonu. Między tymi nurtami dochodziło do przepychanek, konfliktów, oskarżeń o zdradę Franciszka, sporów o to, czy obowiązuje jedynie reguła, czy również Testament założyciela zakonu. W 1517 r. papież oddzielił braci konwentualnych od obserwantów, czyli franciszkanów „czarnych” od „brązowych”, a 102 lata później pojawili się kapucyni skupieni wokół Matteo Serafiniego da Bascio. Warto też wspomnieć o albertynach, którzy wyrośli nad Wisłą na gruncie trzeciego zakonu franciszkańskiego.

Teraz powstała nowa gałąź. Czy trzeba było tworzyć nowy byt? Czy nie dało się podobnej inicjatywy przeprowadzić na zasadzie reformy? Czy nie jest to oznaka podziału?

– To problem wolności. Czy można człowiekowi narzucić za pomocą prawa ascetyzm, rygoryzm, radykalizm, ubóstwo? – zastanawia się o. Moryc. – Zakon to nie wojsko. Można jedynie zachęcić braci do takiego stylu życia. To musi być wolna decyzja, a nie wejście w tryby machiny. W każdym małżeństwie po pierwszym zauroczeniu, zakochaniu przychodzi czas posuchy, pustyni, konfliktów, kryzysów. Tak samo jest w zakonie. Wspólnocie, która modli się kilkaset lat, grozi letniość. Taka jest nasza natura, nie uciekniemy od tego. Patrzę na to, co dzieje się w Nowym Jorku, i dziękuję Bogu, że wciąż wzbudza proroków, którzy budzą nas z drzemki, ze stagnacji i wzywają do pierwotnej gorliwości braci, których zmęczył już kryzys, pustynia i wieloletnie oczyszczenie.

– Trzeba pamiętać, kim był sam Franciszek, szaleniec Boży. Nic dziwnego, że co pewien czas nowe wspólnoty pragną wrócić do jego radykalizmu i rozpalić na nowo charyzmat – opowiada Paweł Teperski, kapucyn. – Napięcie, które niesie Ewangelia, jest powodem nieustannych reform i poszukiwań we franciszkańskim zakonie. Dzień, w którym to napięcie ustanie, a franciszkanie spoczną na laurach, będzie początkiem upadku zakonu.

– Kiedyś ktoś powiedział Matce Teresie: „Za każdym razem, kiedy matkę spotykam, wydaje się matka coraz niższa”. A ona odparowała: „Chciałabym być tak mała, by zmieścić się w sercu Jezusa” – podsumowuje brat Columban, Irlandczyk, ze wspólnoty w Bronxie. – To nasze motto. My, bracia mniejsi, chcemy być jeszcze mniejsi.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz