Żyłem pod okupacją. Od imprezy do imprezy. Jako pięciolatek zetknąłem się z pornografią, która na dobre zagnieździła się w mojej głowie.
Mama posyłała mnie do kościoła. Chodziłem co tydzień. Umiałem odmówić paciorek. Powiem więcej: jako dzieciak miałem naprawdę dobrą relację z Bogiem – opowiada Krzysiek Sowiński (24 lata, pracuje w branży finansowej i w Fundacji 24/7). – Problem polegał na tym, że zbyt szybko odkryłem wiele niebezpiecznych „zabawek”. W wieku pięciu lat zetknąłem się z pornografią, która odtąd przez wiele lat okupowała moje myśli. Starsi koledzy podzielili się z nami pisemkami z rozebranymi paniami. Bardzo destrukcyjne doświadczenie. Pamiętam rozmowy z przedszkola: my – sześciolatki staliśmy obok plakatów gwiazd popu i snuliśmy marzenia, z którą chcielibyśmy się kochać.
Poza kontrolą
Między moimi rodzicami było sporo niezgody. W efekcie gdy miałem siedem lat, rodzina się rozsypała. Mama musiała dużo pracować, żeby nas utrzymać. W gimnazjum wyjechała za chlebem do Włoch, a moja kłamliwa natura jedynie się z tego cieszyła. Wreszcie miałem ciągle wolną chatę i duże pole manewru. Wiesz, co to znaczy dla takiego dzieciaka? Przed rodzicami i opiekunkami ukrywałem wszystko, co robiłem.
Szybko dorosłem. Zacząłem sam gotować, dbać o dom. W piątej klasie po raz pierwszy napiłem się wódki. Znów pomocni okazali się starsi koledzy. Upiłem się i spodobało mi się to doświadczenie. Na chwilę zapomniałem o tym, co mnie wewnętrznie rozwalało. Byłem grubym chłopakiem, miałem z tego powodu ogromne kompleksy. Koledzy wyśmiewali mnie, niszczyli. Często się biłem. Po szkole robiliśmy „ustawki”. Zazwyczaj przegrywałem, ale nie odpuszczałem. Byłem uparty. Nie można mi było nic powiedzieć. Wiedziałem swoje i szedłem w zaparte. To nie ułatwiało życia.
W szóstej klasie zajarałem marihuanę. Byłem na haju. Polubiłem to. Weszło mi to w krew na długie, długie lata. Ugrzązłem w nieczystości. Wśród moich znajomych w gimnazjum to była absolutna norma. Wszyscy opowiadali o takich rzeczach. Uzależniłem się od komputera. Potrafiłem siedzieć przed ekranem non stop przez 40 godzin. Wracałem ze szkoły i odpalałem kompa. Gry, internet, filmy. Spędzałem tak całe dni. Z przerwą na imprezy. Dostałem od rodziców kasę na jedzenie. Jadłem dużo i bardzo niezdrowo. Tyłem w oczach, a moje kompleksy rosły wraz w wagą.
Na moich warunkach
Starałem się modlić, ale raczej załatwiałem interesy w Bogiem. Prosiłem Go o pomoc. Na moich warunkach. Wiele razy patrzyłem na ekran i czułem, jak bardzo to, co robię, jest beznadziejne. Nie potrafiłem jednak z tego wyjść, zagłuszałem głos sumienia i wracałem do kompa.
W szkole byłem prześladowany. Taki grubasek, z którego można się pośmiać. Kiedyś kumple dorwali mnie w szatni i szturchali tak mocno, że na ręce zrobił mi się ogromny krwiak. Od wczesnego dzieciństwa miałem myśli samobójcze. Często myślałem o śmierci. Czułem się odrzucony, niepotrzebny. Budowałem relacje z kumplami i gdy wszystko już szło dobrze, zawsze coś pękało, a ludzie, którym ufałem, gdy natrafiła się okazja do zabawy, zaczynali ze mnie szydzić. Wiesz, jak to bolało? Wiedziałem, że na nikim nie mogę polegać, że zawsze ktoś mnie zdradzi. Nie potrafiłem nawiązać relacji z dziewczynami. Kilka razy zostałem zraniony, miałem wykrzywiony obraz kobiety, bo ugrzązłem w pornografii. Zacząłem słuchać ostrej, drapieżnej muzyki i śpiewać w metalowej kapeli. Wszedłem w świat buntu.
Ponieważ byłem często raniony, przeszedłem na drugi biegun. Teraz to ja zaczynałem odpychać i ranić. Nie pozwalałem się do siebie zbliżyć. Miałem opinię strasznego chama, który nie przebiera w słowach. Potrafiłem zrugać nieznaną dziewczynę. To był mój pancerz.
Impreza za imprezą
Liceum. Miałem metr siedemdziesiąt, a ważyłem sto kilo. Dramat. Pewnego dnia obudziłem się i postanowiłem pójść na basen. Byłem konsekwentny i chodziłem tam przez pół roku. Wszystko, co robiłem w życiu, robiłem na sto procent. Bez taryfy ulgowej. W ciągu kilku miesięcy schudłem 23 kilo. Wszedłem na maksa w sport. Zacząłem chodzić na siłownię, trenować sztuki walki – MMA. Byłem w tym coraz lepszy. Z jednej strony jarało mnie to, ale nie było w stanie zastąpić ogromnej pustki, którą nosiłem w sercu. Schudłem, nabrałem siły. I wtedy dopiero zaczęły się imprezy!
Piłem na sto procent. Do upadłego. Prosto z ostrego treningu szliśmy na imprezę. Często pamiętałem tylko moment wejścia do klubu, a potem pobudkę w domu. Imprezowałem weekend w weekend.
Zdałem na logistykę na Akademii Obrony Narodowej. Naczytałem się książek na temat neurolingwistycznego programowania, manipulacji i zacząłem wykorzystywać tę wiedzę. Ze znakomitym skutkiem. Przyciągałem do siebie dziewczyny, by je potem zranić, zrugać, odepchnąć. Straszne rzeczy… Wyzywałem je od kurtyzan, a one i tak do mnie wracały. Nie miałem do nich żadnego szacunku.
Alkohol i marihuana były zestawem obowiązkowym. Doszły twardsze narkotyki. Kwasy, amfetamina. Wchodziłem do klubów z ostrą elektroniczną muzyką i tańczyłem po kilka godzin. Na parkiecie wpadałem w trans. Żyłem od imprezy do imprezy. Gdy ich brakowało, były brud, smród, dno, pustka. Tylko treningi i imprezy zabijały poczucie bezsensu, które mnie zżerało.
Marcin Jakimowicz