Żyłem pod okupacją. Od imprezy do imprezy. Jako pięciolatek zetknąłem się z pornografią, która na dobre zagnieździła się w mojej głowie.
Patrzyłem na świat i nie widziałem w nim dla siebie miejsca. Nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Nie miałem pasji, dla której chciałbym się spalać. Zrobiłem kurs trenera personalnego na siłowni, ale to też nie dało mi satysfakcji. Podskórnie czułem, że odpowiedzią na moje pragnienia jest powrót do Boga. Rodzice dali mi kasę, ale wybrałem pieniądze z lokaty. Przepuściłem z pięćdziesiąt tysięcy. Na imprezy, dragi, ciuchy.
Dostałem pracę. Jedną, drugą. Dobrze zarabiałem. Pracowałem jak szalony siedem dni w tygodniu. Studia, praca, trening, impreza – wszedłem w taki rytm. I wtedy zaczęły dręczyć mnie sny. Przez pół roku miałem każdej nocy sen. Raz przyśnił mi się Bóg. Stałem na placu Defilad i czułem, że na całej ziemi żyję tylko ja. Nie ma nikogo innego. Nagle pod Pałacem Kultury zjawił się jasny obłok, z którego odezwał się głos: „Krzysiek, dlaczego zapomniałeś o Bogu?”. Oj, ten sen mocno zapadł mi w pamięć. Śniły mi się też demony. Goniły mnie i syczały: „I tak zabierzemy ci wszystko”.
Wszystko się rozsypało
Coraz częściej myślałem o Bogu. O tym, że tylko On może wyrwać mnie z tej matni. Mama ciągle gadała mi o Nim i modliła się za mnie, co też zaczęło we mnie owocować. Na przełomie roku 2013/14 pojechaliśmy z kumplami do Wrocławia na sylwestra. Powiedziałem: „Wracam do Boga. Własnymi siłami. Chcę być lepszym człowiekiem. Odrzucam alkohol, narkotyki, pornografię”. Wytrzymałem ze dwa dni. Wszystko się rozsypało. Wszedłem w jeszcze gorsze świństwa.
Kumpel rzucił: „Krzysiek, byłeś w spowiedzi?”. Powiedziałem: „Poradzę sobie bez Kościoła”. Dziewięć miesięcy później siedziałem w pracy. Lekko skacowany, po imprezie. To był 25 września 2014 roku. I wtedy nagle… zstąpił na mnie Duch Święty. Wiem, co mówię. Poczułem ogromną błogość, pokój, ciepło, które ogarnęło całe ciało; miłość tak wielką, że nie potrafiłem ukryć łez. Przebaczenie, przytulenie, żywą obecność. Zobaczyłem też jak na dłoni cały syf mojego życia (baaardzo oczyszczające doświadczenie) i usłyszałem: „To nie jest to, do czego Cię przeznaczyłem”. To mnie złamało. Schowałem się w ubikacji i płakałem chyba z pół godziny. „Przepraszam, wybacz mi!” – szlochałem. Wyszedłem z tego doświadczenia jak nowo narodzony. Wiedziałem, co mam zrobić: biec do spowiedzi. Zwolniłem się z pracy, wróciłem z Warszawy do rodzinnych Skierniewic i wpadłem do swojej parafii. Konfesjonał był pusty. Euforia zaczęła opadać. Przyszły wątpliwości: „Poczekaj, wyluzuj, wyspowiadasz się w niedzielę”. I w tym momencie ktoś usiadł w ławce. Patrzę: Marcin Zieliński – chłopak, który wcześniej kilka razy głosił mi Ewangelię. Widziałem go kiedyś w akcji, gdy modlił się w szpitalu za mojego kumpla, który na imprezie został dotkliwie pobity. „Marcin, muszę się wyspowiadać!” – zawołałem. „To idź do zakrystii!”. Gdyby nie jego wskazówka, zdezerterowałbym.
Ksiądz powiedział: „Dobrze, za dziesięć minut”. Chciałem już zwiać, ale przyszedł po dwóch minutach. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC} Wyrzuciłem z siebie wszytko. Znów zostałem złamany i zacząłem ryczeć. Ksiądz zadał mi pytanie: „Zastanów się, czy ta spowiedź jest po to, byś poczuł się na chwilę lepiej, czy ma zmienić twoje życie?”. To zdanie towarzyszy mi przez cały czas. Ta spowiedź zmieniła moje życie. Zostałem uwolniony z narkotyków, wulgaryzmów, pornografii, masturbacji, alkoholu. Poszedłem za Jezusem. Jak zwykle na sto procent. Zaangażowałem się w pracę Domu Modlitwy, modlitwę uwielbienia, w życie wspólnoty Głos Pana.
Kumple zgłupieli. Nie wiedzieli, co się dzieje. Do dziś są zszokowani. Widać to po komentarzach na Facebooku. Kilku z nich oddało życie Jezusowi i poszło radykalnie Jego drogą.
Nie mam oporu, by podchodzić do ludzi na ulicy i opowiadać o Bogu. Wiem, jaką moc ma Jezus. Niedawno w czasie ulicznej ewangelizacji w centrum Warszawy zobaczyłem chłopaka, który szedł ulicą, kulejąc. Miał chore kolano. Biegłem na miejsce zbiórki i nie miałem czasu, by się nim zająć. Powiedziałem: „Duchu Święty, jeśli chcesz, bym się za niego pomodlił, proszę Cię, bym go jeszcze raz dziś spotkał”. Pobiegłem na spotkanie w Złotych Tarasach. Na placu Defilad opowiadałem ludziom o Jezusie. Dokoła tłum. Miliard ludzi. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC} Kończyła się ewangelizacja, gdy spostrzegłem: idzie ten kulejący chłopak. Z koleżką. Hip-hopowcy. Podszedłem do nich: „Wierzę w to, że Jezus uzdrawia. Czy mogę pomodlić się za twoją nogę”. Zgodził się. Czułem, że pod wpływem krótkiej modlitwy coś przestawia się w tym kolanie. „Wow! Nic mnie nie boli – był zszokowany. Spytałem: „Czy na podstawie tego, czego doświadczyłeś, możesz stwierdzić, że Jezus jest Panem?”. „Tak”. „Wierzysz w Niego?” „Tak”. „Chcesz oddać Mu życie?” „Tak”.
Mam doświadczenie, że Bóg dał mi wszystko – oddał swego jedynego Syna. 100 proc. tego, co miał do dania. Jaką mam wymówkę, by dać Mu choć jeden procent mniej, niż Sam mi ofiarował? Albo wszystko, albo nic...
Marcin Jakimowicz