Dziś trzecia rocznica śmierci Wojciecha Kilara. A jednak wybitny kompozytor nie umarł. Nie tylko poprzez swoją muzykę, ale i poprzez to, jak żył.
Znałam pana Wojciecha przez ponad 20 lat. – Nie jest ważne, jaką muzykę napisałem i ilu ją chwaliło. Najważniejsze w ostatecznym rozrachunku będzie to, czy byłem dobrym człowiekiem – powiedział mi. Okazją do tej refleksji stał się jeden z moich wywiadów z nim, opublikowanych w „Gościu Niedzielnym”. Opowiadał o swoim nawróceniu, skończeniu z alkoholem, miłości do żony Basi i Pana Boga. Kilku czytelników dało mi wtedy znać, że po tej lekturze poszli do długo odwlekanej spowiedzi św. Opowiedziałam o tym panu Wojciechowi. Nie potrafił ukryć wzruszenia.
Dziś nie umiem się nie wzruszać, przypominając sobie jego skromne, ale istotne słowa, które brzmią jak przesłanie. Nie sukcesy muzyczne w Hollywood, nie dziesiątki nagród, zgromadzonych w jego domu, od kuchni przez korytarz aż do pracowni na piętrze, nie pełne sale na jego koncertach, ale zwykła dobroć okazywana innym była dla niego jak skarb, który krył przed światem. Dopiero na pogrzebie usłyszeliśmy, jak pomagał innym, nie rozgłaszając tego przez lata. Bo jego życie to przykład na to, że dobro prędzej czy później ujrzy światło dzienne. I w przeciwieństwie do zła będzie jak lampa oświetlająca drogę, która pokazuje nam, gdzie iść.
Warto dziś odmówić zdrowaśkę za wielkiego artystę, który uczy, co jest w życiu najważniejsze.
Barbara Gruszka-Zych Dziennikarka działu „Kultura”. W „Gościu” od 1988 r., reportażystka, poetka, pisarka, krytyk literacki. Należy m. innymi do: Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego. Wydała ponad dwadzieścia tomików wierszy. Opublikowała też zbiory reportaży oraz książki wspomnieniowe. Laureatka wielu prestiżowych nagród. Wybory jej wierszy zostały wydane po litewsku i rosyjsku w Kownie, Wilnie, Petersburgu i Petersburgu i Wilnie.