Na jakiej podstawie zakłada się, że samobójstwo (a właściwie współbójstwo) kończy problem osoby poddanej eutanazji?
Wspólna eutanazja małżonków to nowe zjawisko, jakie pojawiło się w Holandii. Jak donosi serwis hli.org.pl, wiekowe pary podejmują decyzję o „godnym odejściu” razem, w wybranej przez siebie chwili, choć żadne z małżonków nie cierpi na ciężką chorobę. Gdy się czyta coś takiego, jawi się w głowie obraz Petroniusza z „Quo vadis”, który umiera razem z kochającą go niewolnicą. Oto ludzie, którzy stanowią o sobie, oto ci, co rzucają wyzwanie śmierci, sami wybierając moment, gdy się w niej pogrążą. Razem w życiu, razem w śmierci – czy to nie wygląda pięknie? Czy to nie brzmi romantycznie?
Owszem, wygląda i brzmi. I na tym koniec. Jak zwykle w takich razach z bliska sprawa wygląda zupełnie inaczej. W rzeczywistości – co potwierdziły badania naukowców z University for Humanistic Studies w Utrechcie – starzy ludzie wybierają eutanazję z powodu lęku w obliczu pogłębiającej się życiowej pustki, utraty sprawności i trudności z pogodzeniem się z koniecznością zmiany trybu życia. Krótko mówiąc – ludzie po prostu boją się procesu umierania. Przeraża ich on bardziej niż sama śmierć, więc, skoro daje im się taką możliwość, wolą się zabić, zanim zaczną umierać. Nic dziwnego, że takie zjawisko pojawia się w kraju, w którym zamiast ludzi ratować przed samobójstwem, podaje się im pistolet do ręki (to bez znaczenia, jak konkretnie ten „pistolet” wygląda). Ludzie ci rozumieją przecież, że społeczeństwo, które robi takie rzeczy, zwolniło się już z naturalnych odruchów pomocy i solidarności wobec osób starszych, więc nie mają co liczyć na wsparcie w dalszym życiu. Wyczuwają, że skoro nie są już konsumentami przyjemności, to powinni przestać zawadzać. Nawet gdy nie słyszą tego wprost, pojmują dobrze, że to jest właśnie nowoczesny sposób radzenia sobie z problemem – i że to oni są tym problemem.
Wspólna eutanazja małżonków to kolejna odsłona pogłębiającego się koszmaru zmęczonej cywilizacji, rozrost nowotworu odczłowieczającego się społeczeństwa. Takich rzeczy będzie przybywać w środowiskach nihilistycznych, które same pozbawiły się odniesienia do jakiejkolwiek siły wyższej. Co tych ludzi powstrzyma przed jakimkolwiek szaleństwem?
Ludzki rozum, dobrze już to wiemy, nie stanowi zabezpieczenia. Gdy nie uwzględnia Boga, robi plany i kosztorysy w oparciu o całkowicie błędne dane, nie tylko nieprawdziwe, ale celowo zafałszowane przez diabła. Na jakiej podstawie, na przykład, zakłada się, że samobójstwo (a właściwie współbójstwo) kończy problem osoby poddanej eutanazji? Skąd ta pewność, że jej cierpienie właśnie z tego powodu się nie zwielokrotni? Czy ci wszyscy eutanazyjni aroganci nie mają nawet odrobiny wątpliwości co do dalszych skutków swojej działalności? Czy zupełnie nie dopuszczają myśli, że może jednak człowiek po śmierci będzie musiał odpowiedzieć za swoje wybory? I że oni też będą odpowiadać za współudział w nieszczęściu swoich pacjentów?
Cóż, może oni wierzą, że „wszystko będzie dobrze”. Ale dlaczego ta ich prywatna wiara, sprzeczna z prawem naturalnym i z praktycznie każdą religią, stała się doktryną w prawie państwowym i praktyką w środowisku medycznym wielu krajów?
Ha. Pewnie dlatego, że nihilizm stał się nową religią, która nie toleruje żadnej innej.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.