Mały Jaś ma umierać w męczarniach - tego chcą Polacy?

Bałamutna terminologia aborcyjna, kupowana nawet przez przeciwników aborcji, skutkuje dalszymi tragediami.

W kółko słyszymy o „zaostrzeniu” lub „złagodzeniu” prawa aborcyjnego, gdy tymczasem chodzi o coś dokładnie odwrotnego: o złagodzenie lub zaostrzenie. To oczywiste, że tak odwracają znaczenie słów zwolennicy aborcji, bo oni muszą kłamać – inaczej niemożliwa byłaby jakakolwiek aborcja. Ale, niestety, tę załganą terminologię gładko łykają prawie wszyscy. I sami ją stosują – nawet duchowni w publicznych przemówieniach.

Jak może być „złagodzeniem prawa” zgoda na zabijanie dzieci? Jak może być „zaostrzeniem prawa” ratowanie dzieci przed zabójczym ostrzem lub śmiercionośną trucizną?

To nie jest drobiazg – to ma kolosalne znaczenie. Za takimi słowami idzie myślenie. To takie słowa kształtują sondaże, którymi kierują się politycy (choć z zasady zarzekają się, że się nimi nie kierują).

To najzupełniej normalne, że ludzie w większości uważają, iż „nie należy zmieniać obowiązującego prawa”, skoro dostają takie pytania, jak te w najnowszym sondażu CBOS na temat ewentualnej zmiany prawa o przerywaniu ciąży:

„Czy, pana(i) zdaniem, należy je: złagodzić; zaostrzyć; nie należy zmieniać obowiązującego prawa; trudno powiedzieć”.

Nic dziwnego, że w takich warunkach „zaostrzenia” chciało tylko 7 proc. respondentów, zaś „złagodzenia” aż 23 proc. No bo my przecież łagodni jesteśmy, my kochamy kwiatki i pszczółki, i dzieci oczywiście też. Nie mamy nic wspólnego z tymi ostrymi draniami, co zabijają dzieci. Bardzo się zdenerwowaliśmy na wieść, że mały Jasio długo kwilił po aborcji, gdy się urodził żywy i nikt mu nie udzielił pomocy. Dlatego jesteśmy za złagodzeniem… A nie, złagodzenie to zgoda na więcej takich Jasiów… Aha… No ale za zaostrzeniem też nie jesteśmy, bo czy to my jacyś inkwizytorzy jesteśmy? Stosy mamy podpalać? No nie, lepiej zostawmy to tak, jak jest teraz. Złoty środek, kompromis, my jesteśmy ludźmi, z którymi się można dogadać. I proszę: „nie należy zmieniać obowiązującego prawa – 62 proc.”.

Co to oznacza? Że większość Polaków na tę chwilę uważa, że można zabijać, na przykład, dzieci z zespołem Downa lub choćby tylko o to podejrzane. Ale gdy znowu usłyszymy, że w konkretnym szpitalu samotnie umierał konkretny mały Jasio, oparzony jakimś aborcyjnym świństwem i odłożony na półkę, to prawie wszyscy Polacy będą oburzeni. I będą się domagali kary dla sprawców-oprawców. Którzy to sprawcy dokonali na Jasiu legalnej aborcji, bo Jasio był chory. A jeszcze bardziej się oburzą, gdy w szpitalu na półce będzie rzęził przedśmiertnie mały Jasio, który przed chwilą jeszcze był zupełnie zdrowy. Ale został legalnie wyabortowany, bo jego tata był gwałcicielem.

Doprawdy, Polacy, nie należy zmieniać obowiązującego prawa o aborcji?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.