Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Wojna wraca do USA

Amerykańscy republikanie płaczą, że jak przyjmą uchodźców, to im terroryści przy okazji napłyną. Wysłać wojska do Iraku, by rozwalić kraj... tj. zaprowadzić demokrację, było łatwiej, prawda?

Barack Obama już dawno zapowiedział, że USA przyjmą 10 tysięcy uchodźców do końca tego roku. Oczywiście zaprotestowali głównie republikanie. A republikański gubernator New Jersey Chris Christie, powiedział wręcz, że nie wpuściłby do USA nawet "sierot poniżej 5. roku życia"...

Nie rozstrzygam w tym miejscu wszystkich wątpliwości, jakie mamy w Europie w sprawie kryzysu imigracyjnego: jak zrobić to sensownie, jak odróżnić faktycznych uchodźców od imigrantów zarobkowych czy przenikających wśród nich terrorystów. Nie interesuje mnie też w tym miejscu odpowiedź na pytanie, czy napływ milionów muzułmanów to zagrożenie dla Zachodu czy nie.

Istotne jest co innego: ostatnim państwem, które powinno mieć wątpliwości, czy przyjąć uchodźców czy nie, są właśnie Stany Zjednoczone. A zwłaszcza republikanie. To oni przecież doprowadzili do wysłania amerykańskiej armii do Iraku, nie mając żadnych podstaw w rodzaju ukrytej broni chemicznej itd. (a że Saddam dyktatorem wielkim był? nie z takimi dyktatorami na świecie amerykańscy prezydenci ściskają dłoń i robią interesy). To ta wojna doprowadziła najpierw do faktycznego rozpadu Iraku, wojny domowej, niemal całkowitego zniknięcia z tamtych terenów chrześcijaństwa, a także – co w tym miejscu najistotniejsze – powstania Państwa Islamskiego. To w Iraku w 2003 roku, w odpowiedzi na amerykańską (oj, amerykańsko-polską, nie zapominajmy o sobie...) agresję na Irak powstała ta organizacja, która dziś zbiera krwawe żniwo i w Iraku, i w Syrii.

Jeśli więc ktoś na tym świecie ma moralny obowiązek przyjąć do siebie uciekających przed skutkami tamtej irackiej wojny ludzi – nawet z całym bagażem, jakim jest ryzyko przyjęcia również terrorystów – to są to właśnie Amerykanie. I nie 10 tysięcy, ale milion, dwa miliony (bo niby dlaczego mniej niż Liban?). Ja wiem, że łatwiej się wysyła wojska, a potem z popcornem i colą ogląda w telewizji transmitowane na żywo bombardowania na położony daleko kraj. Trudniej jest wziąć odpowiedzialność za takie bawienie się z dala od swojego podwórka. Tyle że przyszedł na to czas, by Amerykanie pokazali, że są prawdziwie walecznym mocarstwem i mają cojones także po zabawie w żołnierzyki.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny