Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Ideał już mieliście

Polskie feministki, „lekarze” od „rozwiązywania problemów kobiet”, wszyscy pozostający na liście płac przemysłu aborcyjnego i ci, którzy chcą się na takiej liście znaleźć – dziś, 27 kwietnia, wasze święto.

Jubileusz macie. Mija dokładnie 60 lat od chwili, gdy w Polsce został zrealizowany wasz ideał. To wówczas rządzący Polską komuniści wprowadzili możliwość zabijania dzieci na życzenie (przeczytaj tekst 60 lat ustawy aborcyjnej). Wystarczyły „trudne warunki życiowe kobiety ciężarnej” – i już. „Dobrodziejstwo” to kosztowało życie sześciu milionów Polek i Polaków, których rodzice zechcieli pozbawić życia. A zechcieli, bo mogli, bo im prawo zaczęło pozwalać. A jak prawo pozwala, to i moralność się do niego dopasowuje. I to tak właśnie działa: gdy prawo jest prawe, społeczeństwo też staje się prawe. Gdy ustawodawstwo staje się nieprawe, społeczeństwo traci moralną orientację i pogrąża się w nieprawości.

Ustawa z 1956 roku dokładnie to pokazała. Krótko po wejściu w życie praktycznie nieskrępowanej możliwości zabijania nienarodzonych dzieci, aborcja stała się w przekonaniu przeciętnego Polaka czymś oczywistym, przysługującym każdej kobiecie i banalnym jak umycie zębów. Wiele kobiet, które wtedy były w ciąży, pamięta do dziś standardowe pytanie ginekologów: „To co, rodzimy czy usuwamy?”. Takie pytanie najczęściej padało przy drugim dziecku. Urodzenie trzeciego ocierało się już o patologię.

Gdy moja mama w połowie lat 60-tych przyszła na porodówkę właśnie z trzecim dzieckiem (jest nas czworo rodzeństwa), spotkała się ze współczuciem. „Czemu pani nie przyszła wcześniej, coś byśmy poradzili” – litował się personel. Gdy po urodzeniu córki (a mojej siostry) mama wyraziła radość, pielęgniarka zdziwiła się: „O, to widzę, pani naprawdę chciała tego dziecka!”.

Nieco później znajomi moich rodziców oczekiwali ósmego dziecka, co było dla mentalności człowieka socjalistycznego czymś niewyobrażalnym. Gdy matka przyszła do szpitala na badania, ginekolog od razu rzucił do pielęgniarki: „Siostro, proszę zastrzyk”. Kobieta się zaniepokoiła. „A w jakim celu ten zastrzyk?” – zapytała. Na to lekarz: „No jak to – przecież usuwamy!”.

Dziś ta „oczywistość usuwania” byłaby podobna albo i większa, gdyby tamta przeklęta ustawa pozostała w mocy. Na szczęście nie pozostała, bo upadek komunizmu wyzwolił w Polakach nowe siły. To był ten jedyny moment, w którym naród miał żywą świadomość, że komunistyczne „dobrodziejstwa” są dla niego jak pocałunek śmierci – i potrafił się zdobyć na ograniczenie aborcji. I to wbrew światowym tendencjom. I mimo licznych prób przywrócenia aborcji „z przesłanek społecznych”, czyli, de facto, na życzenie, już się to lewicy nie udało. Dziś lewica walczy o utrzymanie „kompromisu aborcyjnego”, czyli resztek nieprawości polskiego prawa, a pomaga jej w tym część wystraszonych środowisk konserwatywnych, zapatrzonych w słupki poparcia. Gdyby aborcjoniści poczuli, że ten haracz tysiąca dzieci, jaki rocznie pożera ich bożek Moloch, jest bezpieczny, poszliby dalej, ku pełnej dowolności zabijania. Bo ten osławiony kompromis, polegający na możliwości „usuwania” dzieci podejrzanych o chorobę, albo takich, które mają ojca przestępcę, jest stanem przejściowym, który musi się zmienić. Bo uczciwy obywatel nie może pozwolić żeby w jego państwie legalnie mordowano niewinnych ludzi. Dopóki jednak wolno to robić, nieuczciwy człowiek ma pożywkę dla swojej ideologii odczłowieczania dzieci nienarodzonych.

Dziś ta ideologia przybrała się w piórka praw człowieka na wzór zachodni. I wciska Polakom do głów przekonanie, że dobrze będzie, gdy każda Polka będzie sobie mogła zabić dziecko.

Dzisiejsza rocznica pokazuje, że ten ideał już był zrealizowany. Polki już to miały – ale z łaski czerwonego demona ze wschodu. To był ten sam „postępowy” produkt i ta sama „wolność”, które oferuje dzisiaj Zachód, bo diabłu to tam obojętne, w jakim systemie ludzie niszczą sami siebie – ważne, że niszczą.

I z tego powodu jest nas o 6 milionów mniej i mamy problemy z zastępowalnością pokoleń, boimy się, kto zapłaci za nasze emerytury, i zastanawiamy się, jaka nacja zamieszka kiedyś w naszych domach. A najgorsze jest spustoszenie, jakie powstało w duszach sprawców i rzeczników aborcji.

Jeśli o to wam chodziło, rzecznicy i obrońcy śmierci, to tak, macie dziś powód do świętowania jubileuszu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Franciszek Kucharczak

Dziennikarz działu „Kościół”

Teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”. Zainteresowania: sztuki plastyczne, turystyka (zwłaszcza rowerowa). Motto: „Jestem tendencyjny – popieram Jezusa”.
Jego obszar specjalizacji to kwestie moralne i teologiczne, komentowanie w optyce chrześcijańskiej spraw wzbudzających kontrowersje, zwłaszcza na obszarze państwo-Kościół, wychowanie dzieci i młodzieży, etyka seksualna. Autor nazywa to teologią stosowaną.

Kontakt:
franciszek.kucharczak@gosc.pl
Więcej artykułów Franciszka Kucharczaka