O oczach serca, przebaczeniu i złotej nitce miłosierdzia z o. Ludwikiem Mycielskim OSB rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Nie było prosto się zdecydować?
Po maturze – w 1956 r. – usłyszałem w kościele słowa: „Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a wtedy przyjdź i choć za Mną”. I tak zrobiłem, a wtedy poczułem nową wolność. Przyszło też olśnienie: „Pójdę za o. Piotrem do benedyktynów!”.
Wstąpił Ojciec do benedyktynów tynieckich?
Tak. Od pierwszego dnia w Tyńcu uczestniczyłem w polskich modlitwach braci: „Zacznijcie, wargi nasze, chwalić Pannę Świętą…”. Byłem w tym przeszczęśliwy. Myślałem: „Nie zostanę księdzem, a mimo to moje życie będzie odpowiedzią na miłość Jezusa”. Ale mistrz nowicjatu zakazał mi chodzenia do kaplicy na modlitwy z braćmi i polecił przychodzić do kościoła, gdzie po łacinie modlili się ojcowie i klerycy. Była to dla mnie katastrofa. Ale od tego dnia, ze względu na lojalność względem ojca magistra, przestałem się modlić, żebym nie został księdzem.
Odtąd już wszystko się układało?
Dwa lata byłem w nowicjacie, dwa lata studiowałem filozofię, dwa lata służyłem w wojsku, rok pracowałem na gospodarce z braćmi, trzy lata studiowałem teologię i… rozglądałem się za dziewczętami. W sercowym zamęcie stanął na mojej drodze przyszły sługa Boży, bp Wilhelm Pluta. O niczym nie wiedząc, nieoczekiwanie powiedział mi, a pamiętam każde jego słowo: „Młodego żołnierza trafił odłamek granatu. Na chwilę przed śmiercią na skrawku papieru napisał: »Jezu, przebacz mi grzechy i także wspomnij na to, że żadnej dziewczyny nie skrzywdziłem«”. Pamiętam, co biskupowi odpowiedziałem: „Aha!” i wziąłem to sobie do serca. Znów czułem się cudownie wolnym człowiekiem, mimo że jeden z przełożonych powtarzał mi: „Wspólnota nie ma do ciebie zaufania”. Zapowiadał, że nie dojdę do ślubów wieczystych. Dzisiaj wiemy, że był płatnym agentem UB, potem SB.
Przebaczył mu Ojciec?
Nie miałem do niego żalu, ale było mi go straszliwie żal. To są dwie różne rzeczy. Jest takie zdanie w Liście do Rzymian: „Miłującym Boga wszystko sprzyja ku dobremu”.
Nie ma Ojciec niczego za złe innym ani sobie?
Nie mam, ale wspominam słowa św. Jana: „Kto by powiedział, że jest bez grzechu, kłamcą jest”. Co dwa tygodnie sakrament pokuty gładzi moje grzechy i zapewnia pokój ducha. Dzięki sakramentowi pojednania chrześcijanin staje się święty, choć zostaje z pamięcią grzechu jako ostrzeżeniem na przyszłość. Tak więc mocno się trzymam złotej nitki Bożego miłosierdzia.
Wyświęcił Ojca abp Wojtyła?
Kiedy ks. Karol Wojtyła przed swoją sakrą biskupią odprawiał u nas rekolekcje, wziął mnie „na rozmówkę”. Jak się okazało, dobrze mnie pamiętał. Żegnając się, podał mi rękę i powiedział: „Jak Cię dopuszczą do święceń, przyjdź do mnie”. Tak też się stało. Po 10 latach – licząc od wstąpienia do klasztoru – z jego rąk przyjąłem święcenia kapłańskie w katedrze na Wawelu, w Niedzielę Palmową 3 kwietnia 1966 roku.
Co to znaczy być kapłanem?
Kapłan to pontifex, „budowniczy mostów” między Bogiem a człowiekiem. Nie mówią prawdy ci, którzy twierdzą, że sami się z Bogiem dogadają.
Jest w Biblii powiedziane: „Boga nikt nigdy nie widział”, a Ojciec widział Pana Boga?
Staram się Go dostrzec w drugim „prześwietlającymi oczyma serca” – jak mówi św. Paweł w Liście do Efezjan. Raz wielbionego, to znów męczonego.