I chwała Bogu!

Bóg podpowiada: jesteś skamieniały, odprawiasz żałobę, czujesz się zgnieciony, zdeptany, rozdarty? Błogosław! 
Książki Merlina Carothersa, który o tym przypomina, sprzedają się nad Wisłą jak świeże bułeczki. 


Merlin Carothers, autor „Mocy uwielbienia”, podbił serca Polaków. Na każdym kroku spotykam ludzi, którzy opowiadają o ogromnym oddziaływaniu jego publikacji. Ostatnio słyszałem takie wyznanie w czasie rozmowy z rodzicami Tomka Parkitnego, który spadał w Tatrach z lawiną pół kilometra i… cudem ocalał.
 Błogosławienie Boga w każdej sytuacji, do którego gorąco zachęca Carothers, to nie nowinka duszpasterska zza oceanu. To styl życia. 


Czy się stoi, czy się leży, uwielbienie się należy


„Mój pierwszy skok ze spadochronem był dla mnie lekcją czystego przerażenia. Instruktor wpajał mi, abym uwierzył, że jestem twardy i odporny na strach. Mimo to nadal się bałem. Ralph Waldo Emerson pisał: »Zmierz się z tym, co cię przeraża, a strach z pewnością umrze«. Staraliśmy się wykrzesać z siebie pozory zuchwałości, ale nikt z nas nie mógł zapomnieć o koledze, który w czasie skoku złamał kręgosłup. Sierżant ustawił nas w szeregu i dał nam kolejny wykład: »Wczoraj jeden z tej grupy głupich chłoptasiów nie wykonał tego, czego go uczono. Już więcej nie skoczy. Kiedy przygotowywał się do lądowania, był tak przerażony, że patrzył w dół, zamiast przed siebie, jak was uczyliśmy. (...)«. Tego wieczora jeszcze kilku naszych kolegów nie wróciło do koszar. Ogarnęła nas zgroza”. (fragment książki „Od lęku do wiary”).


Wydanie książki „Moc uwielbienia”, która wywołała tak ogromny ferment nad Wisłą, zainicjował ks. Rafał Jaroszewicz ze Szkoły Nowej Ewangelizacji w Koszalinie. – Polecił mi ją mój spowiednik – opowiada. – Sam otrzymał ją za granicą od nieznanej kobiety, która powiedziała: „Ta książka zmienia ludzi”. Niebawem zachorował na malarię i w szpitalu na własnej skórze doświadczył tego, jak ogromną moc ma uwielbienie. Został uzdrowiony. Od momentu wydania książki nieustannie dostajemy świadectwa od czytelników. Ta książka zmienia życie.


– Dlaczego „Moc uwielbienia” Carothersa ma w Polsce tak wielką siłę rażenia? Sprzedaliśmy dotychczas ponad 130 tysięcy egzemplarzy. Kohelet miał rację: „wszytko ma swój czas” – opowiada ks. Damian Siwicki, dyrektor Wydawnictwa Misjonarzy Krwi Chrystusa POMOC. – Ktoś zapytał niedawno, dlaczego ta książka ukazała się w Polsce tak późno. Odpowiedziałem: „Bo widocznie jest to książka na dziś. Na teraz”. Potrzebujemy zmiany mentalności, wyjścia z naszego narzekania i otwarcia się na uwielbianie Boga niezależnie od okoliczności. Uwielbienie Boga ma naprawdę moc. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy dostajemy po głowie. Uwielbienie nie jest emocją, ale decyzją. Sam zaczynałem jako seminarzysta od Przystanku Jezus. Modlitwa uwielbienia bardzo mnie pociągała. A potem był czas, gdy wydawało mi się, że jest ona trochę infantylna i nawet – powiem szczerze – drażniła mnie. Musiałem dojrzeć do uwielbienia, do tej niezwykłej relacji z Ojcem, w której oddaję należne Mu miejsce.


Lek na lęk


„Stare wojskowe powiedzenie mówi: »W okopach nie ma ateistów«. Tej nocy oczywiście dotyczyło to również mnie. Poza krótkim okresem w mojej młodości niezbyt potrzebowałem Boga. Jednak w zimnym i ciemnym okopie wołałem do Niego, by pomógł mi pokonać lęk” (fragment książki „Od lęku do wiary”).


Samo życie Carothersa to wyjątkowa historia. Bóg wyleczył go z ran, jakie pozostawiła w nim wojenna przeszłość. Dzięki wierze mógł napisać książki, które stały się światowymi bestsellerami. Sprzedał niemal 20 mln egzemplarzy. Ten weteran II wojny światowej, który całe swoje życie poświęcił głoszeniu Ewangelii, jak mówią młodzi, „zmiażdżył system”. 
– Jego książki są fenomenem – opowiada Krzysztof Gędłek z wydawnictwa Esprit, które opublikowało do tej pory „Zdumiewającą potęgę wiary”, „Tajemną broń Boga” oraz „Od lęku do wiary”. – Ludzi ujmuje najbardziej to, że Carothers potrafi na trudne pytania udzielać prostych odpowiedzi. Pokazuje drogę do odnalezienia samego siebie, ogromną siłę płynącą z wiary. Nie jest ona jedynie rytuałem, ale stylem życia.

W swej najnowszej książce „Od lęku do wiary” wyjaśnia, w jaki sposób wyzbywać się paraliżującego strachu. To bardzo autobiograficzna książka. Opowiada o wojennej przeszłości, o traumie, jaka pozostała w nim po 1945 roku. Pokazuje, że prawdziwa wojna w człowieku nie rozgrywa się na polu bitwy, ale po zakończeniu walk, w czasie gdy człowieka bombardują tysiące myśli. Autor pokazuje, jak wielkie spustoszenie w jego życiu wywołało doświadczenie wojny. Opisuje lawinę lęków, które musiał przełamać. Lęk przed walką, przed skokami na spadochronie, przed śmiercią. Carothers, który sam przeżył to wszystko, później jako duchowy opiekun pomagał ludziom zmagającym się z traumatycznymi doświadczeniami. To nie są teoretyczne rozważania. On naprawdę doświadczył tego, że wiara usuwa lęk. Co więcej: opisuje, w jaki sposób radził sobie z nienawiścią. Rzeczywistość wojny była czarno-biała, podział był wyraźny: „my” i „oni”. A „oni”, czyli wrogowie, traktowani byli jako wcielone zło. Carothers opisywał, jak bardzo zmagał się z tym destrukcyjnym uczuciem nienawiści do drugiego człowieka. To ślepa uliczka – nie ma wątpliwości Amerykanin.


Ćwiczyłem się w sztuce strachu


„Chodzenie po polach minowych. Dowiedziałem się, iż strach może sprawić, że oblewamy się potem, nawet jeśli panuje mróz! Gdy pewnego razu posuwaliśmy się przez Szwarcwald w Niemczech, robiąc jeden krok na minutę, spociliśmy się tak bardzo, że nasze ubrania były całkowicie przemoczone” (fragment książki „Od lęku do wiary”). 
Izajasz podpowiada, by uwielbiać Boga w najtrudniejszych sytuacjach: „Niech głos podniesie pustynia z miastami, osiedla, które zamieszkuje Kedar. Mieszkańcy Sela niech wznoszą okrzyki, ze szczytów gór niech nawołują radośnie!”. Brzmi to porażająco, gdy czytamy, że rdzeń słowa „Kedar” oznacza „być ciemnym, brudnym, być w stroju żałobnym, odprawiać żałobę”, a Sela to „skała, być twardym, skalistym, skamieniałym, nieurodzajnym”. Bóg podpowiada: „Jesteś twardy, wypalony, jałowy, skamieniały, nie widzisz owoców, odprawiasz żałobę, czujesz się zgnieciony, zdeptany, rozdarty? Błogosław!”.

Niezwykle ważny jest dalszy ciąg tego cytatu. Opowiada o tym, co wydarza się, gdy zaczynamy wielbić „w ciemno”. W jaki sposób Bóg reaguje na ten modlitewny szturm? „Jak bohater posuwa się Pan, i jak wojownik pobudza waleczność; rzuca hasło, okrzyk wydaje wojenny, góruje męstwem nad nieprzyjaciółmi” – czytamy.
Dokładnie te słowa wracały do mnie, gdy w 2014 roku świeżo po lekturze „Mocy uwielbienia” w czasie kryzysu starałem się wielbić przez łzy. Uwielbiałem „drewnianymi wargami” i choć nie widziałem owoców, starałem się być wierny tej decyzji. I doświadczyłem uwolnienia.
– Powinniśmy zostawić na boku wyobrażenia, marzenia i… zająć się Bogiem – podsumowuje ks. Rafał Jaroszewicz. – Myślę, że człowiek, który wchodzi w szemranie, obgadywanie, niezgodę, bardzo cierpi. Wylewa się z niego jego ból. Uwielbienie to akt woli, decyzja. Możemy błogosławić trudne sytuacje życiowe nawet poprzez łzy. Dlaczego to robimy? Bo taka jest wola Boża. „Błogosławcie, a nie złorzeczcie” (Rz 12,14). W ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie przekonywaliśmy się, że wychwalanie „Imienia ponad wszelkie imię” zmieniało duchową rzeczywistość.
Paweł i Sylas unieruchomieni w więziennych dybach nie pisali protest songów i nie słali petycji na Wiejską. Co robili? W najczarniejszej godzinie nocy śpiewali hymny uwielbienia. Trzej młodzieńcy wrzuceni do pieca z rozkazu Nabuchodonozora wychwalali Boga w najbardziej absurdalnym momencie, jaki możemy sobie wyobrazić. Jeden z najpiękniejszych hymnów uwielbienia, jaki zawiera Biblia, powstał… w piecu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz